Yaoicowa fanfikownia
Boże… To jest chore… Homoseksualizm… Kazirodztwo…*
Dawno temu, w zamierzchłej przeszłości (czyli w latach, kiedy autorka niniejszego felietonu uczęszczała do szkoły podstawowej) dziewczęta zajmowały się pisaniem łzawych romansideł z Anią Shirley i Scarlet O'Harą w roli głównej. Prześcigały się w wymyślaniu skomplikowanych scenariuszy miłosnych. Ich bohaterki były dzielne, choć delikatne; silne, choć kruche jak szkło i prawe, choć przebiegłe w dążeniu do zdobycia wymarzonego mężczyzny. Nosiły się dumnie, ubierały w najszykowniejsze sukienki i piękniały z każdym kolejnym rozdziałem. Od tamtego czasu zmienił się ustrój, a młodzież doświadczyła wolności w pełnym tego słowa znaczeniu. Internetowy boom początku XXI wieku wywołał niemałą rewolucję w młodych umysłach. Nagle wszystko stało się bardziej dostępne, bliższe, łatwiejsze.
Dla niewyżytych panien, łaknących wrażeń, internet objawił się jako wspaniałe miejsce dla ich literackiego ekshibicjonizmu. Mogły tu do woli napawać się radością z tworzenia grafomańskiego bełkotu. Możliwość podzielenia się z resztą ludzkości swoją „tfurczością” spowodowała lawinę blogów, blogasków i blogusiów przepełnionych westchnieniami, różowymi króliczkami i obrazkami par całujących się na tle zachodzącego słońca. Koniecznie z plażą i palemką w drugim planie.
W poszukiwaniu inspiracji szalone nastolatki wyszperały yaoi - podgatunek mangi traktujący o męsko-męskiej miłości. Tu dopiero odkryły prawdziwą kopalnię natchnienia i pomysłów. Zrazu jedynie wykorzystywały rozkoszne obrazki wycięte z komiksów do przyozdabiania swoich netowych pamiętniczków. Ale dość szybko znalazły praktyczne zastosowanie wątków z ulubionych tytułów. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać yaoicowe fanfiki. Najeżone błędami ortograficznymi i stylistycznymi, naznaczone piętnem grafomanii. Radosne pienia czytelników jeszcze bardziej rozbudzały ich potrzebę literackiego wywewnętrzniania się. I tak oto po ciężkim i pracowitym dniu możemy zasiąść przed monitorem i kliknąć w pierwszy lepszy link „yaoi fanfik”, żeby się uśmiać do wypęku.
Poniżej zamieściłam oryginalne fragmenty fanfików yaoi, jakie można znaleźć w polskim necie. Zachowałam pisownię, składnię oraz styl, ku przestrodze i zadumie. Nie uprzedzałam autorów wykorzystanych tekstów o moich niecnych poczynaniach, więc liczę się z tym, że mogą się poczuć zgwałceni mentalnie i emocjonalnie. Nikogo nie przepraszam, nie czuję się winna.
A teraz do rzeczy, jak mówią mole. Zacznę od tego, czym epatuje każdy bez wyjątku yaoicowy fanfik.
Romantyzm
Co niewątpliwie rzuca się w oczy po przeczytaniu kilku pierwszych zdań losowo wybranego opowiadania, to landrynkowy sentymentalizm. „Przeminęło z wiatrem” się chowa, kwiląc ze wstydu. Wysublimowane słownictwo miesza się radośnie z niespójnym stylem. Wzruszające chwile przy blasku świec, czy zachodzącym słońcu potraktowane koślawym językiem odbijają się człowiekowi, jak usmażony na głębokim tłuszczu kotlet. Pokrętna logika towarzysząca opisom potrafi zawrócić w głowach nawet najbardziej szczwanym czytelnikom.
Bez wodki nie rozbieriosz – jak mawiają nasi wschodni bracia.
Haruni czując, że traci grunt spod nóg złapał Lucyfera za szyję przytulając się do niego zaskoczony. Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło spojrzał srogo na rudowłosego.
- Co ty wyprawiasz, głupku? – mimo jednak swoich słów zaciśnił swój uścisk dookoła karku zielonookiego, jakby się bał, że ten go opuści.
Och jakie to słodkie, chciałoby się rzec. Pomijając złą konstrukcję zdań, nieistniejące słowo „zaciśnił” oraz niewynikające z kontekstu użycie wyrazu „opuścił”, cała reszta tchnie romantyzmem żywcem wyjętym z harlequina.
Kociooki instynktownie objął swoimi ramionami talię siedemnastolatka przyciągając go do siebie bardziej tak, że ich torsy przylegały do siebie mocno, a ogon czarnowłosego owinął się dookoła nich.
Zwierzęce elementy, tak popularne w japońskim komiksie znalazły również zastosowanie w rodzimych opowiadaniach. Co prawda owijanie się kociego ogona nijak się ma do rzeczywistości, ale za to milusio wygląda.
W tym przykładzie pojawia się natomiast słowo „talia”, które sugeruje, że autorka nie bardzo zastanawiała się nad tym, co pisze. Zazwyczaj wyraz ten używany jest w kontekście podkreślającym szczupłość kobiety. Nie spotkałam się z opisem męskiej talii. Raczej mówi się o smukłości sylwetki lub wąskich biodrach. Jeśli już ten kotołak łapał chłopca w wyżej wymienionych okolicach, to raczej powinno być: „objął/chwycił go w pasie” lub „objął/chwycił go wpół”. Być może się czepiam, ale ta „talia” całkowicie wytrąca czytelnika z zamierzonego przez autorkę nastroju.
Przejeżdżał swoimi palcami po bliznach, by na końcu przytulić się to fieletokiego.
Jak zobaczycie w dalszych przykładach ilość określeń odnoszących się do koloru oczu jest wprost proporcjonalna do warstwy różowego lukru wyciekającego z bloga. „Fieletoki” - cokolwiek by to nie znaczyło, jest tego najlepszym dowodem.
Mój język już zostawił twój, pragnie podążyć wszystkimi zagłębieniami, zakamarkami twej skóry.
Zdarzają się również tak nieprzemyślane zdania. Powiedziałabym nawet, że kiedy dochodzi do miłosnych uniesień robi się tłoczno od językowych kiksów i nietrafionych porównań. Aż się boję pomyśleć, jak wyglądają zakamarki skóry...
Ciało bruneta zaczęło drżeć gdy język Sasoriego naznaczył jego kark, pozostawiając mokry ślad.
Znamienne jest to „naznaczanie”. Powiedziałabym nawet, że cierpi na nią duża część yaoicowych fanfikowiczek. W bardzo wielu tekstach spotkałam się z takim właśnie określeniem. Jak tylko któryś z bohaterów wyciągnie język, zaraz musi kogoś naznaczyć.
Kakashi dopiero teraz zobaczył łzy chłopaka,odwrócił się do niego i go przytulił.Naruto choś bardzo chciał ,nie wyrwał się-jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa.Gdy poczuł zapach senseia przeszły go dreszcze.
Ewidentny przykład na to, że od czasu do czasu należy używać mydła i wody. Nic by się nie wydarzyło gdyby nie ten zapach. Romantyzm aż kapie lepkimi kroplami. Swoją drogą zrobić z Naruto mazgaja i przytulasa to trzeba mieć nie po kolei w głowie.
Na koniec dwa wycinki jakby żywcem wyrwane z argentyńskiej telenoweli:
Chłopak przegryzł dolną wargę i zacisnął dłonie w pieści raniąc sobie dotkliwie paznokciami skórę rąk.
Kto przynajmniej raz próbował wbić paznokcie w dłoń wie, że trzeba się nieźle nazaciskać, żeby uzyskać chociaż czerwone zagłębienia. No chyba, że się wyhodowało długie pazury rodem z manikiurowego horroru. Zazwyczaj mężczyźni mają krótkie paznokcie, więc przebicie nimi skóry nie wchodzi w grę.
Przypominał sobie jak ojciec rzucił się na niego z nożem z zamiarem odebrania mu tych kilku złotych, które dostał za dobre wyniki w szkole. Przypominało mu się oczy mężczyzny, które pajały szaleństwem. Czuł jak ostrze zagłębia się w jego ciele, a pieniądze leżące kolo niego na podłodze zabarwiają się czerwienią. Ojca już nie obchodziło stypendium syna, wtedy tylko z chorą fascynacją ciął jego skórę, a gdy mu się to znudziło zostawił go tam samotnego na wykrwawienie.
Dramatyczna opowieść o ciężkim dzieciństwie - dzięki nieudolnemu językowi, rozjechała się stylistycznie i nabrała humorystycznego zabarwienia. Mam wrażenie, że autorce nie o to chodziło. No i to „pajanie” do kompletu...
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7]
|