Najbardziej ukrytymi zakamarkami przebiegła w stronę centrum miasta. Przy katedrze mieścił się niewielki antykwariat. Z łatwością otworzyła tylne okno i wślizgnęła się do środka. Na zapleczu nikogo nie było, ale przez uchylone drzwi słychać było głos właściciela przyjmującego właśnie interesantów. Zerknęła na zegarek. Dochodziła piąta po południu, czas zamknięcia antykwariatu. Spokojnie stała za wysokim stosem książek i czekała. Wreszcie drzwi frontowe zamknęły się i właściciel, starszy mężczyzna około 60-ciu lat, z westchnieniem wszedł na zaplecze i sięgnął do stołu po kubek z herbatą.
- Profesorze Andrae - powiedziała cicho za jego plecami. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie upuszczając kubek na podłogę. Z brzękiem roztrzaskał się na parkiecie.
- Nie zrobiłem niczego wbrew woli Soldat! - krzyknął w popłochu.
- Być może - odparła cicho.
- Więc... cco mogę dla ciebie zrobić?
- Zawiezie mnie pan do Paryża. Teraz - wskazała ręką drzwi. Mężczyzna drżącą ręką chwycił ze stołu kluczyki do samochodu. Wyszli na zewnątrz, Chloe cały czas trzymała się za nim. Wszedł pierwszy i zapalił silnik. Dziewczyna usiadła na tylnym siedzeniu nie spuszczając z niego wzroku. Gdy wyjechali poza przedmieścia profesor Andrae odważył się zapytać.
- M-myślałem, że macie lepszy transport... ten samochód ma już kilka lat... - Chloe milczała. Profesor westchnął nieznacznie. Jechał tak szybko, jak pozwalały przepisy drogowe, lecz noc już dawno zapadła a do Paryża był jeszcze kawał drogi.
- To nie BMW... - dodał przepraszająco. Lewą ręką otarł zmęczone oczy. Chloe kiwnęła głową i popatrzyła łagodniej.
- Zatrzymajmy się na najbliższym zjeździe z autostrady. Prześpi się pan 2- 3 godziny i ruszymy dalej.
- Nie trzeba... dojadę. Ale dziękuję - dodał szybko. Chloe ponownie kiwnęła głową.
Gdy dotarli do przedmieść Paryża zbliżał się świt.
- D-dokąd teraz? - spytał coraz mniej przytomnym głosem.
- Proszę zatrzymać.
Posłusznie zaparkował samochód na poboczu przy polnej drodze. Chloe przez chwilę siedziała bez ruchu, poczym błyskawicznie pochyliła się do przodu i przytknęła sztylet mężczyźnie do gardła.
- D-dlaczego? - zdołał wycharczeć.
- Koperta z hotelu... - ten papier sprowadzamy z waszego antykwariatu - szepnęła. Lecz nie poruszyła się.
- Adres. Zebrania są zwykle w którymś z zamków nad Loarą... w którym?
Mężczyzna przymrużył oczy w czymś w rodzaju złośliwego grymasu.
- I tak mnie zabijesz...
- Ale w Perpignion mieszkają pana wnuki... - szepnęła mu prosto w ucho. Zrobił się całkiem biały.
- T-to nie ja... przyszli do mnie wczoraj... powiedzieli, że się zjawisz...
- Gdzie? - powtórzyła
- U Richarda... proszę, oszczędź moją rodzinę...
- Jeśli to prawda, nic im się nie stanie.
Profesor odetchnął z ulgą. W następnej sekundzie jego ręce bezwładnie opadły.
Kolejny dzień powitał winnicę ciepłem i czystym, błękitnym niebem. Mireille Bouquet obudziła się, kiedy promień słońca padł na jej twarz. Przez chwilę niezbyt przytomnie patrzyła na śpiącą obok Kirikę, jakby nie zdając sobie sprawy, gdzie się znajdują. Wzrok jej padł na Langon Manuskrypt leżący przy łóżku.
... i kiedy zło wydało się ogarniać świat, ci, którzy przetrwali, złożyli przysięgę. Będą chronić słabych i prześladowanych. Nienawiść, co narodziła się z bólu, przejdzie w ich siłę. Zniszczą najbardziej plugawe istnienia tego świata i w ten sposób nienawiść ich ocali niewinnych.
Księga poza religijnymi wersami zawierała dopiski - fragmenty historii i interpretacje tekstów. Mimo woli Mireille wciągnęła się w tekst. Poruszał jakąś zapomnianą nutę w jej sercu, niepokoił i przyciągał jednocześnie.
W końcu X wieku ci, którzy używali Bożego imienia dopuszczali się występków niegodnych nie tylko kościoła, ale żadnej czującej istoty. Wówczas po raz pierwszy odezwały się głosy sprzeciwu. We Francji, Włoszech i innych krajach Europy wędrowały grupy ludzi głoszących słowa prawdy. Ludzie ci odróżniali się tym, że słowa ich poparte były czynami dobra. Zapraszali w swoje szeregi każdego, kto pragnął się uwolnić od zła tego świata. Nazwano ich Katarami - Czystymi. Przez następne dwa wieki liczba ich wzrosła tak bardzo, że ogarnęli Langwedocję, a potem całe Południe.
Mówili, że człowiek w swej istocie nie należy do tego świata. Dusza ludzka może osiągnąć zbawienie nie poprzez podporządkowanie się ludziom Kościoła, ale przez własne samodoskonalenie. Piekłem zaś było uwikłanie się w materialne przyjemności i oddzielenie od energii Ducha.
Najbardziej oświeceni pośród nich żyli w czystości i modlitwie, każdemu służąc pomocą i radą. Nazywano ich Doskonałymi. Kobiety - Doskonałe żyły razem w oddzielnych wspólnotach i przyjmowały pod swe opiekuńcze skrzydła te, które pragnęły uwolnić się od okowów rodzin i presji zamążpójścia. Z czasem nauczanie ich stało się tak głośne, że ludzie zaczęli szeptać o nowej religii. Prawdziwym Chrześcijaństwie, które zagóruje nad potęgą Kościoła.
Nadszedł czas, w którym kościół nie mógł dłużej ignorować zagrożenia dla swej władzy. Wysłał rycerzy, aby zniszczyli herezję. "Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich!" Te słowa papieża Innocentego III - ciego stały się symbolem rzezi, która rozpętała się w XIII wieku. Nie mogąc odróżnić heretyków od zwykłych ludzi, palili całe miasta i wsie. Ocalało kilka świątyń w wysokich Pirenejach. Doskonali chronili się tam, czekając na cud... lub ostateczne uwolnienie z tego świata. Montsegur, Queribus. Jedne z najwyżej położonych świątyń. Skały broniły dostępu rycerzom połączonych sił króla i kościoła. Żołnierze otoczyli zamki, czekając aż brak żywności i wody wykończy uciekinierów. Szeptano o wielkich skarbach i tajemnicach, jakie kryły podziemia katarskich zamków. Wreszcie nadszedł upragniony moment dla kościoła. W 1244 roku, w dniu przesilenia wiosennego, ze szczytu zeszło ponad 200 Doskonałych i Wierzących. Wycieńczeni, nie stawiali oporu. Przygotowano dla nich wielki stos u podnóża góry. Mówiono, że wchodzili nań z pieśnią na ustach i płonęli nie czując bólu. Lecz gdy ludzie kościoła wtargnęli do zamku, nie znaleźli tam skarbów, jakich szukali. Krążyły opowieści o dwóch Doskonałych, którzy uciekli pod osłoną nocy i przez podziemia zamku wynieśli święte księgi. Żołnierze inkwizycji skoncentrowali swe siły na kolejnej świątyni. Queribus, osadzony na niedostępnej skale, trzymał się całe 11 lat dłużej. Mówiono, że jest Bramą Niebios. Długo nie byli w stanie nawet się do niego zbliżyć, a labirynty grot i podziemnych korytarzy, znanych tylko Katarom, długo służyły im za schronienie. Tak jak w wypadku Montsegur, brak dostaw żywności dał wreszcie kościołowi przewagę. Kolejny stos zapłonął, kolejni Doskonali uciekli i skryli się w niedostępnych Pirenejach.
strony: [1] [2] [3] [4]
|