Vampire Hunter D: Bloodlust
Dunpeal - wybuchowa mieszanka człowieka i wampira, zdająca się mieć wrogów zarówno po jednej, jak i drugiej stronie barykady. Będąc taką krzyżówką lepiej nie wychodzić z trumny/domu (w zależności od tego, z kim bardziej się utożsamiamy)... No chyba, że jest się synem śmiertelnej kobiety i króla wampirów. Wtedy - będąc diabelnie silnym, szybkim i - krótko mówiąc, niezrównanym w walce oraz pozbawionym słabości swoich pobratymców (lubujących się w osoczu istot żywych), możesz zająć się fachem łowcy nagród. Owszem, masz w sobie coś z krwiopijcy (któremu najchętniej odrąbałbyś łeb), ale wiesz też, że czas wampirów przemija i nie mają racji bytu na tym świecie. Łapiesz więc za swój miecz i wyruszasz na spotkanie pierwszego zlecenia, okazyjnie pozbawiając głowy jakiegoś potomka Caina.
I nie, nie mówię tutaj o słynnym czarnoskórym łowcy noszącym okulary przeciwsłoneczne nawet w nocy. Historia której mamy zamiar przyjrzeć się nieco bliżej traktuje o D. Tak samo małomówny, chociaż niezupełnie tak samo nienawidzący wampirów, co Blade. Do tego zamiast okularów do ochrony oczu przed słońcem preferuje pokaźnych rozmiarów kapelusz, który znacznie lepiej ukrywa twarz naszego głównego bohatera czyniąc jego wizerunek bardziej tajemniczym. Także wehikuł ma zgoła inny – nad jakieś pozbawione duszy maszyny dwuśladowe stawia konia. Czarnego niczym smoła rumaka, którego pozazdrościłby mu sam Zorro. Widzicie więc, drodzy Anime-maniacy i nie tylko, że kreacja ta kumuluje w sobie najlepsze cechy gdzieś już powstałych bohaterów. W żadnym razie nie uważam tego za wadę i znowu powtórzę wymieniany przeze mnie już nie raz tekst – jeśli ten odgrzewany po raz dziesiąty kotlet zostanie mi w odpowiedni sposób podany, to bardzo chętnie skosztuję. I owszem, w tym przypadku kosztowałem, aż mi się uszy trzęsły. Tym bardziej, jeśli mamy tu dodatkowo do czynienia z symbiontem umiejscowionym w dłoni niepokonanego łowcy. Istota naprawdę dodaje smaczku całemu obrazowi, gdyż stanowi swoisty kontrast z bohaterem – gdy już otworzy jadaczkę, nie jest w stanie jej zamknąć. Taka trochę bardziej groteskowa wersja osiołka ze „Shreka” – gada za ośmiu i cholernie trudno się go pozbyć.
No dobrze, ja tu gadu-gadu o głównym bohaterze, ale o co właściwie w "Vampire Hunter D: Bloodlust" chodzi? Historia zaczyna się bardzo interesująco. Na początku widzimy miasteczko, które, jako że panuje noc, jest kompletnie opustoszałe (nie licząc ujadającego gdzieś psa). Wtem naszym oczom ukazuje się kareta (pomimo że mamy do czynienia z odległą przyszłością, klimaty w stylu rewolwerów, mieczy, gotyckich budowli, czy dziwnie znajomych z - dajmy na to, renesansu strojów będą tu dosyć często spotykane). Wewnątrz niej znajduje się osobnik zdający się być na tyle potężną istotą, by wyginać krzyże umiejscowione na dachach domów, czy sprawiać, aby woda ze stanu ciekłego przechodziła w stan stały (tak, chodzi o zamrażanie ;)). Ów pan, najwidoczniej będący mocnym w łapie wampirem, porywa kobietę, po którą przez całe kilka minut filmu jechał, po czym znika widzowi z oczu. Jak się chwilę później okazuje, porywaczem jest „kły na dwa palce” Meier, zaś ojciec i brat porwanej Charlotte wynajmują D, by odbił ją z rąk potwora, bądź zabił, jeśli okaże się, że córka i siostra za sprawą człowieka-gacka stała się wampirzycą. Dunpeal, żądając podwojenia stawki, przyjmuje zlecenie i rusza w pościg za amatorem osocza, mając na uwadze, że poza nim wynajęta została także inna grupa łowców – bracia Marcus.
Jak sami widzicie historia jest naprawdę niczego sobie i po chwili widz nie może oderwać się od ekranu, byleby tylko odkryć wszystkie smaczki fabuły. Pomagają w tym z pewnością bardzo ciekawe kreacje postaci. Przełamano bowiem pewien schemat – nie ma tutaj złych potworów, tudzież wampirów i dobrych ludzi. Kreatury różnią się od przedstawicieli rasy ludzkiej jedynie wyglądem, a o wielu stworach można powiedzieć tylko/aż tyle, że są honorowe, zabójczo lojalne i niezdolne do zdrady (w przeciwieństwie do ludzi). Bardzo mi się takie podejście spodobało, bo niby dlaczego potwory zawsze mają być dobre inaczej? To, że ludzie ich nie rozumieją nie oznacza, iż są gorsze, czy wybrakowane. I chociaż staną one na drodze głównego bohatera, to wynika to jedynie z lojalności wobec pracodawcy (a kto zaczął? Tego dowiecie się po obejrzeniu dzieła. Powiem tylko, że Meier ma dosyć silne wsparcie ze strony... dobra, już się zamykam :)). Sam D przyznaje, że nic nie ma do mieszkańców miasta potworów, a wręcz podziwia ich oddanie. Zdają sobie bowiem sprawę, iż część z nich polegnie w walce z łowcą, a mimo to nawet nie pomyślą o podarciu kontraktu na strzępy. Także Meier – zdawałoby się zły drań i łajdak – jest w rzeczywistości miłością Charlotte. Także on kocha ją bezgranicznie i nie traktuje jej jako zwykłego kąska. Każda chwila przy swej ukochanej to walka z samym sobą, próba zwalczenia żądzy wtopienia kłów w szyję wybranki. Skazanie jej na dożywotnie błąkanie się po świecie w poszukiwaniu pożywienia nie mieści się naszemu „Bad Guy’owi” w głowie. Bracia Marcus (Borgoff, posługujący się zamontowaną na ręce kuszą, Kyle walczący ciekawą, posiadającą cztery ostrza i nadającą się do miotania bronią, Nolt miażdżący swych wrogów przy pomocy potężnego młota, Grove – chory, nie opuszczający łóżka osobnik, który jednak zdaje się być ostateczną bronią braci, gdy już wszystko inne zawiedzie oraz jedyna przedstawicielka płci pięknej – Leila, lubująca się w broniach palnych, rakietnicach i szybkiej jeździe na motorze) pomimo, że są łowcami wampirów, nie są tak dobroduszni, jakby się mogło wydawać. Myślą stereotypowo – dobry wampir to zdechły wampir (no tak, na to wskazywałby ich fach). Czerpią przyjemność z torturowania Meiera (nie uważam tej informacji za spojler, powinno to zachęcić was do obejrzenia tegoż anime ;)), a gdy jeden z nich rzuca pomysł, by pozbawić życia osobę, którą mieli ratować (bo tak będzie łatwiej), bez wahania przystępują do działania, bowiem wiedzą, że za martwą Charlotte także dostaną nagrodę.
Z czasem doszło do tego, że zacząłem kibicować wampirowi, a łowcom życzyłem śmierci :). Twórcy popisali się także wyobraźnią, jeśli o przeciwników chodzi. Potężnego krwiopijcy bronią Bengie, który potrafi się doskonale maskować, a także pozbawiać wrogów życia dźgając sztyletem ich cienie. Caroline - sadystyczna istotka zdolna do generowania wszelkiej maści szpikulców, natomiast lojalny Marshila okazuje się być wilkołakiem, który w miejscu trzewi posiada słusznych rozmiarów wilczą paszczę. Z takimi wrogami narzekanie na nudę jest wielce nietaktowne.
strony: [1] [2]
|