Kreska osobnika zwanego Kawaji naprawdę daje radę. Owszem, na początku lekko przeszkadzała mi „podłużność” postaci, lecz z czasem przestałem zwracać na to uwagę, a począłem doceniać całą gamę przepięknych efektów. Animacja jest bardzo płynna, a gdy dochodzi do walk nabiera odpowiednio szybkiego tempa. Przynajmniej do czasu zakończenia starcia przez D, gdyż wtedy wszystko pięknie zwalnia ukazując przerażone spojrzenia przeciwników, falujące włosy, odzienie i tym podobne smaczki. Kolorystycznie jest po prostu „w punkt”. Mroczne barwy, gdy bohaterowie siedzą w gotyckim zamczysku i żywe kolory, gdy starcie ma miejsce w lesie. Zadbano nawet o lekko falujący obraz, gdy D przemierza pustynię. Są momenty w których twórcy pozwalają widzowi spojrzeć oczyma bohaterów – mamy wtedy okazję dokładnie poznać umiejętność widzenia przez ściany (i inne przeszkody ;)) Marshily, bądź też dostrzegania płynącej w żyłach ofiary krwi, jak zwykł robić Meier.
Dźwięk to klasa sama w sobie. Jedyna rzecz, jaka troszkę kłuła mnie po uszach, to odgłos miecza D, który rąbiąc przeciwników (i nie tylko) wydawał dźwięki właściwe dla dzwoneczków, czy innych podobnych mechanizmów wkurzające dźwięki tworzących. Pomijając ten fakt reszta stoi na bardzo dobrym poziomie. Wszystko brzmi tak, jak powinno – plująca pociskami broń, dźwięki kopyt, pluskająca woda, falująca peleryna – tych wszystkich drobiazgów słucha się najzwyczajniej w świecie przyjemnie. No tak, ale przecież wszyscy chcą wiedzieć, jak sprawdza się muzyka. Skoro chcecie wiedzieć, to powiem – muzyka sprawdza się wyśmienicie. Melancholijne skrzypce, upiorne organy, złowrogie trąbki – zrobiono to z prawdziwym rozmachem. Gdy dochodzi do osobistej rozmowy Leily z D jest bardzo wolno, nostalgicznie, pięknie. Podczas walk muzyka jest dynamiczna, napędzająca akcję. Decydującym momentom towarzyszą niesamowite chóry, których potęga karze wierzyć widzowi, że oto stało się coś, co doprowadzi do poważnych konsekwencji w dalszej części historii. Naturalnie istnieje coś takiego jak OST, z tym że dostać go niełatwo. Wielka szkoda, bo ludzie odpowiedzialni za ścieżkę podeszli do niej z prawdziwym profesjonalizmem.
No tak, ale czy ktoś słyszał o róży bez kolców? Oczywiście także i w tym przypadku znajdzie się kilka minusów. Bardzo brakowało mi wewnętrznej walki D ze swoją wampirzą naturą. Owszem, wrogowie wspominają, że niepotrzebnie tłumi drzemiącego w nim krwiopijcę, ale poza słowami nie uświadczycie niczego, co związane z jakimiś większymi rozterkami. Poza tym nie podoba mi się długość walk. Zgodzę się z tym, że główny bohater to istota potężna, pokonanie go w walce jest bardzo mało prawdopodobne, ale, do jasnej ciasnej, czemu nie może on powalczyć troszkę dłużej, niż te kilka chwil (wiem, wiem, „chwila” to jednostka bardzo dyskusyjna). Przez to wydaje się stworzeniem zdolnym do pstryknięcia w nos samego szatana. Ktoś stoi na drodze? Ciach, rąb, chlast i po przeszkodzie. I nie liczcie na najmniejsze chociażby sapnięcie - nasz Hero oddziela ciało od duszy wrogów bez żadnego wysiłku i z jednakim, niemalże zmęczonym wyrazem twarzy. Jeżeli o dźwięk chodzi, to żal troszkę, że nie występuje tu coś takiego, jak japoński dubbing (przynajmniej wersja DVD takim nie dysponuje). Postacie gadają po angielsku z „hamerykańskim” akcentem i chociaż słucha się tego dobrze (a w niektórych przypadkach, czyt. symbiont, bardzo dobrze), to mimo wszystko jestem pewien, że Japończycy zrobiliby to lepiej. Tym niemniej nie mam nic złego do powiedzenia, jeśli o głosy chodzi – jest w porządku. Po prostu życie nauczyło mnie, że w przypadku anime „po japońsku” znaczy „we właściwy sposób” ;).
I oto nadeszła pora na podsumowanie. „Vampire Hunter D: Bloodlust”, to ze wszech miar produkcja udana. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – zarówno miłośnicy szybkiej akcji, jak i osoby, którym tęskno do romantycznej historii o istotach z dwóch różnych światów darzących się wzajemnie uczuciem tak głębokim, że skłaniającym ich nawet do największych poświęceń z pozbawieniem się życia włącznie. Wszystko to posiada niesamowity, mroczny klimat, który jednak nie pozbawiony jest magii, czegoś niezwykłego. I pomimo wyżej wymienionych wad, które są w moim odczuciu drobne, anime można nazwać obrazem idealnie wykorzystującym motywy zaczerpnięte z klasycznych obrazów o wampirach uzupełnionym własnymi, świetnymi pomysłami. Jeśli jeszcze nie oglądaliście – czym prędzej nadróbcie tę zaległość. Gwarantuję, że zakupu (tudzież pół godzinnego błagania znajomego o możliwość pożyczenia) nie pożałujecie.
Wawrzyniec.
TechnikaliaAutor oryginału | Hideyuki Kikuchi | Reżyseria | Yoshiaki Kawajiri | Studio | Madhouse Studios | Scenariusz | Yoshiaki Kawajiri | Muzyka | Marco D'Ambrosio | Rok wydania | 2001 | |
Gatunek | dramat, horror, romans |
Odnośniki:
Recenzja na Tanuki.pl
strony: [1] [2]
|