Valinor Panic!
Odcinek siódmy
Jakiś czas po koncercie oznajmiono uczniom, że dla zmiany otoczenia i ogólnego wypoczynku zostaną zabrani na wycieczkę do miasta portowego Alqualonde. Amarie potraktowała nowinę ze zwykłym dla siebie entuzjazmem, natomiast Elindil nie była aż tak zachwycona. Wolałaby - sama do końca sobie z tego nie zdając sprawy pozostać tu, wreszcie w ciszy i spokoju. Było to podświadome, świadomie odczuwała jedynie brak zachwytu, który tłumaczyła sobie tym, że znowu będzie musiała podróżować w tym całym tłoku. Kiedy kolejnego wieczoru w ogrodzie te przyniosła nowiny Pani Gwiazd, ta opowiedziała jej o pięknych, rzeźbionych statkach Telerich i jakie to cudowne uczucie kołysać się na falach. To nieco zmieniło nastawienie elfki do wyprawy, choć nie do końca. Sama nie zdawała sobie sprawy, że jej irytacja związana z wyjazdem ma swe źródła w tym, że przywykła do wieczornych wizyt w ogrodzie już tak bardzo, że kiedy wszyscy zatrzymali się na pierwszy nocleg, ona nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chodziła wściekła wokół obozu, starannie unikając Feanora, który znowu z uporem trzymał się dość blisko, denerwując ją coraz bardziej. Żeby do końca nie zmarnować, jak stwierdziła nieco zrzędliwie, spędzonego nad morzem czasu, wzięła ze sobą z zamiarem ćwiczeń ulubiony flet i ku niebotycznemu zdumieniu Amarie - również podróżną harfę.
Wreszcie dotarli do celu. Alqualonde istotnie było piękne. Jasne domy, wszechobecny krzyk mew i szum morza działały na nią uspokajająco. Zostały im przydzielone pokoje tuż koło plaży, więc wreszcie tylko w towarzystwie Amarie odpoczęła, odświeżyła się i zjadła coś. Potem odbyła niezwykle irytującą dyskusję z Aranwem, dzięki której jednak uzyskała dla siebie pozwolenie na spędzanie dni bez obowiązku uczestniczenia w integracyjnych grach, zabawach i wycieczkach. Korzystała z tego przez cały czas, początkowo spędzając dni na włóczeniu się po przystani i rozmowach z Telerami, miłymi i niezwykle muzykalnymi, bardzo dyskretnymi i spokojnymi. Podobnie jak ona doceniali drewno jako materiał z duszą, w odróżnieniu od Noldorów, którzy preferowali metale i kamienie szlachetne, przez co czasami podczas nauki zdawali się sprawiać wrażenie, że zaciągnięto ich na Taniquetil i zmuszono do rzeźbienia siłą. Elindil łatwo znalazła wspólny język z żeglarskim ludem, wymieniała się doświadczeniami przy tworzeniu i szybko uzyskała prawo wstępu na małe, śmigłe i piękne telerskie łodzie. Dla uświęcenia nowych znajomości namówiła ich nawet na małe wspólne muzykowanie w porze zmieszania świateł Dwóch Drzew. Zastanawiała się długo, jaki instrument wziąć ze sobą. W chwili, kiedy dotknęła harfy, wróciły do niej wszystkie spędzone z Vardą na nauce chwile i zrobiło jej się tak smutno, że zrezygnowała z niej i zabrała tylko flet. Szybko zapomniała o tym odczuciu. Żeglowanie wciągnęło ją na tyle, że pozwoliło zapomnieć o dziwnej pustce i tęsknocie. A raczej prawie pozwoliło. Owe odczucia powróciły do niej ostatniego dnia wieczorem, kiedy to wracając z przystani do pokoju zobaczyła feerię spadających gwiazd i automatycznie pomyślała o Vardzie. Zatrzymała się i podziwiając przepiękny widok (zresztą nie była w tym odosobniona, w tej chwili chyba wszyscy elfowie w Amanie i nie tylko spoglądali w niebo) zrozumiała wreszcie w nagłym przebłysku, kogo to jej tak brakowało cały czas.
- Najwyższy czas na powrót - pomyślała, przypominając sobie wszystkie chwile spędzone razem i czując coraz silniejsze bicie serca. Silne wrażenie samotności i tęsknoty nie opuszczało jej przez cała drogę powrotną do Taniquetilu, zmieszane z coraz większą radością w miarę pokonywanej odległości.
W czasie, kiedy Elindil zawierała nowe znajomości i poznawała smak żeglugi, Varda zajmowała się nudnymi oficjalnymi spotkaniami i naradami w Kręgu Przeznaczenia, od których tym razem nie zdołała się wykręcić ani zniknąć w porę. Zresztą, nawet nie starała się ich uniknąć, bo przynajmniej pozwalały zając się czymś i oderwać myśli od nieznośnej pustki i ciszy, jaka zapanowała na Taniquetilu po opuszczeniu go przez uczniów. Była znudzona, niespokojna i zła, sama nie wiedziała dlaczego. Ilmare wydawała się to zauważać i - prawdopodobnie celowo - wynajdowała jej rozmaite zaległe obowiązki. Między innymi przypomniała jej o zbliżającej się kolejnej Radzie Valarów dodając, że tym razem musi być na niej obecna. Varda przyjęła tę wiadomość w milczeniu, przez kilka dni nie opuszczając Taniquetilu i nawet nie patrząc w stronę ogrodów. Istotnie, pojawiła się, tak dostojna i królewska jak tego oczekiwano. Nie odzywała się jednak prawie wcale.
- Vardo? - Ilmare stanęła koło Pani Gwiazd, kiedy narada właśnie dobiegła końca i wszyscy zaczynali się rozchodzić. Varda pozostała na swym miejscu, ignorując pozostałych. Twarz jej stężała i mocno zaciskała ręce na poręczach swego tronu.
- Vardo? - powtórzyła Ilmare. Nie otrzymała odpowiedzi. Z Valarów tylko Aule wydał się coś zauważyć. Podszedł do nich szybko, nieznacznie osłaniając je przed widokiem innych.
- Lepiej będzie jak szybko wrócicie na Taniquetil. Obie.
Położył rękę na ramieniu Vardy.
Dał znak Yawannie, aby zamknęła Bramę Kręgu Przeznaczenia. Wraz z Vaną upewniły się, że wszyscy pozostali już opuścili to miejsce, tak, że została tylko ich piątka - Varda, Ilmare, Aule, Yawanna i Vana. Pani Gwiazd zaczęła ciężko oddychać i zgięła się w pół, jakby odczuwała wielki ból.
- Nie... proszę, nie... - szepnęła i nagle szarpnęła się w tył. Ilmare chwyciła ją mocno i przycisnęła do siebie.
- Zabierz ją - polecił Aule.
- Poradzisz sobie? - spytała Vana.
- Tak - Ilmare z kamienną twarzą mocniej objęła Vardę.
- To już nie pierwszy raz.
Pozostali kiwnęli głowami, patrząc na nie z troską. Ale nie odezwali się już.
Ilmare z ogromnym wysiłkiem przeniosła je z powrotem na Taniquetil. Zaledwie Varda zmaterializowała się na powrót w swojej sypialni, padła na łóżko nadal skręcając się, jakby atakowała ją niewidzialna siła. Tudzież nie atakowała. Ilmare wiedziała, co się dzieje i tym bardziej przytłaczająca była myśl, że nic na to nie może poradzić.
Pani Gwiazd znów szarpnęła się do tyłu, leżąc na plecach i oddychając coraz szybciej. Po jej policzkach spływały łzy. Wyglądała, jakby miała oszaleć. Ilmare rzuciła się naprzód, chwyciła ją za nadgarstki starając się powstrzymać to coś, co opętało teraz Valierę i przywrócić ją rzeczywistości, ale nie umiała. Varda szarpała się coraz mocniej, w końcu zaczęła krzyczeć. To był przerażający krzyk, jakby broniła się przed czymś, co wnikało w nią i sprawiało, że traciła kontrolę nad sobą, krzyk pełen przerażenia. Ilmare trzymała ją z całych sił, ale to niewiele pomagało. Sama płakała, choć to nie był pierwszy raz i zawsze było tak samo. I znów, kiedy już bała się, że Pani Gwiazd zaraz oszaleje, kiedy chciała wzywać kogoś z Valarów na pomoc, wszystko się uspokoiło. Varda skuliła się w sobie, cała trzęsąc, płakała i obejmowała się kurczowo ramionami. Ilmare głaskała ją nieznacznie po głowie, patrząc z niewyobrażalnym smutkiem. Po jakiejś godzinie wyczerpana Pani Gwiazd wydawała się zapadać w sen.
- Elindil... - to imię wymówiła prawie bezgłośnie, ale Ilmare usłyszała. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zamyśliła się głęboko.
Następnego dnia Varda zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Ilmare i do tego była przyzwyczajona. Obserwowała jednak uważnie Panią Gwiazd i dostrzegła, jak zmieniła jej się twarz, gdy odezwała się mimochodem.
- Jutro wracają.
Varda spojrzała na nią.
- Uczniowie - wyjaśniła Ilmare. Varda uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Ilmare spojrzała na nią z namysłem.
Trochę później oglądała razem z Ilmare spadające gwiazdy, te same, które tak zachwycały elfów.
- Tęsknię za nią... - pomyślała.
Kiedy cała reszta uczniów rozchodziła się po swoich pokojach, Elindil pobiegła prosto do ogrodów, całą sobą czując, że od tego powinna zacząć. Intuicyjnie podążyła w stronę miejsca, gdzie ćwiczyły grę. Zastała tam odwróconą do niej tyłem Vardę, opatulającą właśnie światłem kolejną roślinkę.
- Pani Gwiazd, wróciłam - powiedziała elfka, czując przypływ radości.
Varda powoli, bardzo powoli odwróciła się, spojrzała na nią swymi głębokimi, błękitnymi oczami, po czym uśmiechnęła się.
- Witaj, Elindil.
strony: [1] [2]
|