Jak można się domyślić graficzna strona "Hauru Ugoku no Shiro" stoi na wysokim poziomie. Kreska - tak charakterystyczna dla dzieł Miyazakiego, nie rzuca co prawda na kolana, ale i nie wywołuje rozczarowania. W moim odczuciu prostota przedstawienia postaci jest bardziej zaletą niż wadą. W połączeniu z bardzo wyrazistymi i szczegółowymi tłami całość przedstawia się bardzo estetycznie. Nie przytłacza ilością detali, pozwala bez przeszkód śledzić akcję i nie odciąga uwagi od fabuły. Anime spod znaku wytwórni Ghibli odznaczają się również wyśmienitym doborem kolorystyki. Po seansie na pewno nikt z widzów nie będzie płakał, że go oczy bolą od nadmiaru jaskrawych barw. Fantastyczne położenie cieni zwłaszcza w scenach z udziałem Calcifera robi bardzo pozytywne wrażenie. Płynność animacji to kolejny plus "Hauru no Ugoku Shiro". Łagodność ruchu przywodzi na myśl bajki z byłego Związku Radzieckiego, którymi byłam karmiona we wczesnym dzieciństwie. Kto kiedykolwiek miał okazję widzieć "Konika Garbuska" albo "Wasylisę" ten będzie wiedział o czym mówię. Wiedzieć będą również wszyscy ci, którzy oglądali choćby fragment występu zespołu tanecznego "Matrioszka". W dobie "Shreków", "Ratatuille'ów" i innych komputerowych animacji trudno o obraz, który mógłby dorównać im pod względem przedstawienia ruchu. Pod tym względem "Hauru..." ma się całkiem nieźle. Na pewno mógłby być przykładem dla studiów animacyjnych, które wypuściły na rynek takie tytuły jak "Gilgamesh", "Kizuna", "Mahou Sensei Negima" czy choćby "Fushigi Yuugi".
strony: [1] [2] [3]
|