Valinor Panic!
Odcinek trzeci
- Vardo...
Ilmare wślizgnęła się do komnaty Pani Gwiazd. Nie była pewna, czy ją tam zastanie. Pani Gwiazd często znikała w środku nocy i przez kilka kolejnych dni nie można jej było znaleźć.
Teraz jednak było rano i - o ile tylko tym razem nie opuściła Taniquetilu, kiedy wszyscy spali, ona nie pozwoli jej uciec. Już po raz trzeci w ciągu ostatniego miesiąca Rada Valarów usiłowała się zebrać w komplecie. Dwa razy spotkanie odwołano z powodu nieobecności Pani Gwiazd.
Manwe znosił to spokojnie, ale Mandos, Tulkas i inni byli coraz bardziej zniecierpliwieni.
Tym razem ona, Ilmare, służebnica Vardy i jej niezastąpiona pomoc dopilnuje, aby wszystko było jak należy.
Z tą myślą zbliżyła się do łoża Pani Gwiazd i z ulgą ujrzała ją tam - pogrążoną we śnie i całkowicie materialną. Stanęła nad nią i mimo woli poczuła jak gorąco zalewa jej policzki.
Varda leżała na plecach. Okrycie zsunęło się z niej niemal do połowy ukazując cienką, jedwabną szatę fiołkowego koloru. Głębokie rozcięcie uwydatniało kształt jej piersi, a czarne włosy rozsypały się po poduszce w nieładzie. Varda poruszyła się leciutko, oddychając głębiej. Śniła. Coś powstrzymywało Ilmare przed obudzeniem jej. Czuła się niezręcznie, już nie pierwszy raz zresztą. Wiedziała o Pani Gwiazd więcej niż ktokolwiek inny w Amanie. Wiedziała też o ogniu, jaki palił ją od środka, o wiele bardziej niż pozostałych Najwyższych. Dzięki niemu - to też wiedziała - powstały gwiazdy. Ale - pomyślała Ilmare ze smutkiem - od pewnego czasu przestały powstawać, a te, które jaśniały na niebie, powoli, bardzo powoli zaczynały tracić swój blask. Patrzyła, jak Vardzie znów śni się ogień. Pani Gwiazd ponownie westchnęła; raz, drugi, trzeci, oddech jej się przyspieszył a cała postać zaczęła jaśnieć i drżeć. Przez chwilę Ilmare myślała, że Varda znów zmieni się w światło, jak dawno temu. Ale tak się nie stało. Zamiast tego krzyknęła cicho, jakby z bólu, a jej oddech uspokajał się powoli. Kiedy łuna wokół niej zniknęła, Ilmare dostrzegła maleńkie kropelki potu perlące się na jej skórze, na wpół odsłoniętych piersiach i ramionach. Nie otwierając oczu Varda przesunęła po nich dłonią, powoli, jakby sprawdzała swoje własne ciało. Ilmare czuła, że jej obecność była profanacją, mimo to nie mogła ruszyć się z miejsca. Piękno Vardy ją oszałamiało, niezmiennie od tylu wieków. Tym mocniej zacisnęła złożone ręce, odetchnęła głęboko i sztywnym, stanowczym głosem powiedziała głośno:
- Wybacz Pani, ale oczekują cię dziś w Kręgu Przeznaczenia. Nie możesz opuścić kolejnego spotkania.
Varda gwałtownie otworzyła oczy. Zmarszczyła brwi na jej widok, ale nie odezwała się ani jednym słowem. Podniosła się powoli. Fioletowa szata okazała się jeszcze bardziej wycięta, niż się Ilmare wydawało.
Zwój materiału opadł miękko na podłogę, a włosy spłynęły czarno-srebrzystą kaskadą na jej nagie plecy.
- Zdaję sobie z tego sprawę - ostentacyjnie odwróciła się w stronę lustra i powoli zaczęła rozczesywać włosy. Ilmare wyszła bez słowa.
*
- To niepotrzebne... - zawahała się Elindil, stojąc w progu swego pokoju. Wybierała się na zwiedzanie okolicy i szukanie najkrótszych dróg do wszystkich miejsc, gdzie następnego dnia zaczną się zajęcia. Liczyła też w duchu na kilka godzin samotności i spokoju.
Wszystko wskazywało jednak na to, że Amarie uparła się towarzyszyć jej wszędzie.
- Zgubisz się beze mnie, zobaczysz. A brama do Ogrodów Taniquetilu jest zamykana z chwilą zmieszania się świateł Drzew.
Zrezygnowana Noldorka nie protestowała więcej.
Jak podejrzewała, buzia Amarie nie zamykała się ani na chwilę. Wysłuchała cierpliwie kolejnej porcji plotek o elfkach z pokojów obok a wszystkie, jak zwykle dotyczyły spraw sercowych. Powoli zaczynała wierzyć w wszystkie opowieści o Vanyarach, krążące w jej własnym plemieniu. Ich głównym problemem było, kto się w kim kocha i kto kogo porzucił, a wszystko to przeplatane przyjęciami i koncertami na cześć Valarów. Ale - tu należało oddać im sprawiedliwość - artystami byli niezrównanymi, choć innego rodzaju niż Noldorowie. Elindil przyzwyczajona była do surowych treningów i żmudnej, rzemieślniczej pracy. Każdy kawałek jej rzeźb był starannie zaplanowany, tak aby razem stanowić doskonałą całość. Nie było w tym miejsca na porywy uczuć szarpiące pomysłami niczym strunami harfy w rękach vanyarskiego muzyka. Być może Noldorom brakowało czasami uniesień ducha, za to za to u Vanyarów było go aż zbyt wiele, co widać było najbardziej w ich muzyce. Wszystko było ekspresyjne, hałaśliwe, kolorowe jak na nie kończącym się festynie. Amarie czuła się z tym jak ryba w wodzie, Elindil to męczyło.
- Zobacz, to Eonwe!
Amarie przerwała jej rozmyślania wskazując na jasnowłosego Maiara, siedzącego pod drzewem.
Elindil nauczyła się już odróżniać Maiarów od Vanyarów. Jedni i drudzy przeważnie złotowłosi, ale w Maiarach wyczuwało się aurę mocy. Podobnego uczucia doznawała patrząc pierwszy raz na Ilmare, mimo że wzięła ją za elfkę. Teraz już nie miała wątpliwości. Eonwe dojrzał je i uśmiechnął się przyjaźnie w stronę Amarie.
- Chodź, przedstawię cię! - pociągnęła ją bezceremonialnie za rękę.
- Witajcie - powstał uprzejmie na powitanie. Amarie skłoniła się nieznacznie.
Eonwe trzymał w ręku niewielki flet, który teraz schował do kieszeni tuniki. Uśmiechnął się, z czym - pomyślała Elindil z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia - wyglądał zupełnie jak kobieta. Z pewnością, gdyby nie Amarie, miałaby problem z właściwym zwróceniem się doń. Złociste włosy Eonwe miał długie do ramion, a po bokach odznaczały się wyraźnie splecione warkoczyki, związane z tyłu sznurkiem w srebrnym kolorze. Kolor jego tuniki oscylował wokół jasnego błękitu, a na szyi wyróżniał się wisiorek w kształcie orła ze skrzydłami rozpostartymi do lotu. Istotnie, gdyby to była kobieta, Elindil pomyślałaby, że była delikatnie piękna, a tak miała problem ze znalezieniem odpowiedniego określenia.
Na szczęście Amarie nie dała ciszy trwać zbyt długo.
- Oprowadzam właśnie naszego noldorskiego gościa po ogrodach - odezwała się wesoło, bynajmniej nie zmieszana, jak bywają elfy w obecności innych Maiarów.
Eonwe miał w sobie to coś, co pozwalało czuć się przy nim swobodnie. Uśmiechnął się szerzej i skinął głową.
- Elindil, prawda? Od wczoraj wszyscy o tobie mówią.
Spochmurniała momentalnie, ale Eonwe kontynuował ciepłym tonem.
- Nie przejmuj się, to ci tylko przyda popularności. Tutaj ostatnio mało się działo, a Valarowie i ci, których lubią, stanowią wdzięczny temat na pieśni...
Urwał, zamyślając się nagle.
- Takie, jak ta, nad którą rozmyślanie ci przerwałyśmy? - zagadnęła zaczepnie Amarie. Nieoczekiwanie Eonwe zarumienił się lekko. Zaskoczona Elindil zapomniała o oburzeniu jego poprzednimi słowami.
- Pewnie nie doszłyście jeszcze do największej sali muzycznej? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Amarie przecząco pokręciła głową.
Ruszyli wszyscy razem. Vanyarka opowiadała Eonwemu wrażenia z ostatnich kilku dni, na co odpowiadał "naprawdę?" albo "to wspaniale" lub coś innego w tym stylu.
W gruncie rzeczy miała wrażenie, że nie jest dużo bardziej zainteresowany jej paplaniną niż ona sama. Szedł zamyślony, zerkając dość często w niebo, jakby spodziewał się wiadomości od przelatujących ptaków.
- No i ... - kontynuowała Amarie - Eonwe... Eonwe! Czy ty słuchasz?
- Co? A tak... przepraszam, Amarie...
- Patrzcie, to chyba tu! - Elindil zdecydowała się przerwać tę niezręczną rozmowę, solidaryzując się w duchu z Maiarem.
strony: [1] [2]
|