Fullmetal Alchemist
"E, wuja! Ty mi powiedz, wyglądamy ci na objazdowych magików, co?"
Kto nigdy nie zetknął się z mangą Hiromu Arakawy "Fullmetal Alchemist" (Hagane no Renkinjutsushi) ten żyje ubogo i nie wie, co traci, bowiem jest to kawał dobrego komiksu tak pod względem treściowym jak i wizualnym. Walory te zostały docenione nie tylko przez rzesze czytelników. "FMA" w roku 2004 został wyróżniony pierwszą nagrodą (w kategorii shonen) przyznaną przez wydawnictwo Shogakukan w dorocznym konkursie na najlepszą mangę (Shogakukan GanGan Award). Po tym jakże znamiennym wydarzeniu nastąpiła lawina bardziej i mniej udanych projektów, począwszy od serialu telewizyjnego (Studio BONES; 52 odcinki), poprzez gry komputerowe na Playstation i GameBoy'a (szczegóły znajdziecie TU), a skończywszy na pełnometrażowym OVA ("Fullmetal Alchemist: The Movie - Conqueror of Shamballa"; Studio BONES; 105 min.) i trzyodcinkowej mini-serii FMA-smaczków ("Fullmetal Alchemist - Premium Collection").
Po tak długim przynudzaniu wypadałoby przejść do meritum, czyli treści. Przenieśmy się więc do świata pełnego nadprzyrodzonych sił, alchemii i stworzeń nie z tej ziemi. Przede wszystkim jednak pełnego intryg i dramatycznych wydarzeń. Spoilerów będzie co nie miara, ale przecież przeważająca większość czytających tę recenzję i tak zna treść, więc krzywda się nikomu nie stanie.
W wyniku nieszczęśliwego wypadku i traumatycznego zdarzenia - jakim była śmierć matki, dwaj bracia, Edward i Alphonse Elricowie postanawiają zająć się na poważnie tym, co do niedawna było dla nich jedynie niewinną rozrywką. Chcą się mianowicie stać alchemikami. Z pomocą nauki pragną przywrócić matkę do życia mimo, że transmutacja ludzkiego ciała jest zakazana. Czują się jednak tak bardzo samotni i skrzywdzeni, że myślą tylko o dobrych stronach tego działania, złe mając głęboko w... poważaniu. Domage! - jak powiedzieliby Francuzi, podczas procesu dochodzi do nieprzewidzianych i dramatycznych wypadków, które pozbawiają Alphonse'a ciała. Edward zaś traci lewą nogę i poświęca prawą rękę, by uratować choć namiastkę brata. Udaje mu się wyrwać zza "Czarnej Bramy" duszę Alfhonse'a, którą "zakotwicza" specjalnym znakiem w wielkiej, metalowej zbroi - jedynym człekopodobnym przedmiocie, jaki jest pod ręką. Z pomocą ledwie żywemu Edwardowi przychodzi babcia Pinako - rześka starowinka z sąsiedztwa, mistrzyni protetyki, oraz jej wnuczka - Winry. Chłopak zostaje wyleczony, a następnie poddany bolesnej operacji podłączenia protez. Już wtedy postanawia przywrócić sobie i bratu dawną postać. Jedynym artefaktem, który może mu w tym pomóc jest legendarny kamień filozoficzny, zaś jedynym źródłem wiedzy na jego temat są ściśle strzeżone wojskowe biblioteki. By dostać się do potrzebnych informacji Ed zdaje egzamin na Państwowego Alchemika i staje się "psem na usługach wojska". W swojej nieustającej wędrówce spotyka się z pogardą, niechęcią i brakiem przychylności ze strony cywili. I nic dziwnego, bowiem w zmilitaryzowanym świecie trudno byłoby o sympatię dla organizacji, która prowadzi politykę zamordyzmu i nietolerancji. Nieprzerwane działania zbrojne wywołują niepokoje społeczne i podsycają atmosferę zagrożenia. Dodatkowo wzmagają ten stan grupy uchodźców z objętych wojną terenów. Edward i Alphonse będą musieli stoczyć niejedną walkę i uciec się do niejednego podstępu, by osiągnąć upragniony cel.
Jak przystało na ambitniejszy tytuł FMA ma bogato rozbudowaną OBSADĘ. Ilość bohaterów na jedną stronę przekracza normę i trzeba uważnie czytać, żeby nie pogubić się w rozwoju akcji. Autorka w pełni wykorzystuje wymyślone przez siebie postacie.
Często pojawiają sie one w kilku odsłonach, by ubarwić fabułę lub zawiązać kolejny wątek (vide mieszkańcy górniczej miejscowości Youswell z I tomu, których widzimy również w tomie VIII w związku z pojawieniem się tajemniczych przybyszów z państwa Xing). Należy zaznaczyć, że są to bohaterowie poboczni, którzy zapewne popadliby w niepamięć, gdyby nie starania Arakawy o maksymalne wykorzystanie wszystkich pomysłów. Podoba mi się takie podejście do sprawy, bo nie ma nic gorszego niż rozrzutność, także ta umysłowa.
Przez karty mangi przewija się więc Yoki, podstępny i tchórzliwy porucznik, który knuje i spiskuje, byle tylko dochrapać się zaszczytów. Pojawia się Paninya - sympatyczna złodziejka z protezami zamiast nóg oraz Shou Tucker - nie do końca zrównoważony psychicznie alchemik, któremu udało się stworzyć chimerę z psa i z własnej córki. Poza tym spotkamy uroczego Meisuna, pomocnika rzeźnickiego w firmie pana Shiga, który poza zmyślnym obrabianiem świńskich półtuszy lubi straszyć małoletnich chłopców na bezludnych wyspach. Babcia Pinako natomiast to ostoja realizmu i zdrowego rozsądku. Stoi obydwiema nogami twardo na ziemi i sprowadza do poziomu niektóre zbyt przekombinowane pomysły braci Elric. Winry - wnuczka Pinako jest przyjaciółką obu chłopców. Ma smykałkę do technicznych zajęć i pod okiem babci uczy się zawodu protetyka, co dla pozbawionego ręki i nogi Eda ma pierwszorzędne znaczenie. Pan Dominic - protetyk z Rush Vallley jest przykładem na to, jak bardzo irytujący może stać się samotnik, kiedy poddać go działaniu namolnej panienki wdzięcznej za uratowanie życia.
Warto wspomnieć o zaufanych ludziach Roya Mustanga (chorobliwie ambitnego pułkownika i dodatkowo Płomiennego Alchemika), którzy fantastycznie ubarwiają fabułę. Urocza porucznik Riza Hawkeye to osoba wzbudzające respekt i mimo niewątpliwego seksapilu żaden z żołnierzy nie pozwoliłby sobie w stosunku do niej na poufałość. Owładnięty miłością do córki podpułkownik Maes Hughes jest tak sympatyczną postacią, że niejednemu czytelnikowi łezka się w oku zakręciła, kiedy w czwartym tomie ginie z ręki homunkulusa. Podporucznik Jean Havoc nie ma szczęścia do kobiet i nawet pomoc przyjaciół (patrz tom VII) nie jest w stanie wyciągnąć go z uczuciowego dołka. Podporucznik Heymans Breda panicznie boi się psów i świetnie mu wychodzi chowanie się w szafie. Sierżant Kain Fuery - zupełnie jak Alphonse, ma miękkie serce do porzuconych zwierzaczków, więc chętnie przygarnąłby wszystkie, tylko niestety - mieszkając w koszarach, nie ma takich możliwości, z czego wynikają różne zabawne sytuacje. Chorąży Vato Falman natomiast to oddany i poważny człowiek, na którego Roy Mustang zawsze może liczyć. Warto też wspomnieć o majorze Alexie Louisie Armstrongu, Silnorękim Alchemiku wyskakującym z ubranka z byle powodu i prezentującym niezwykle rozwiniętą muskulaturę. Jest to moja ulubiona postać drugoplanowa. Szczególnie lubię nieco staromodny sposób mówienia majora oraz jego przepełnioną pompatycznością postawę. Sensei braci Elric, czyli Izumi Curtis też jest niczego sobie. Zwykła gospodyni domowa - jak o sobie mówi, to silna osobowość, przed której gniewem Ed i Al najchętniej zwialiby na koniec świata. Pojawia się w chwilach, gdy akcja nabiera rozpędu i szykuje się dużo mordobicia.
Nie można zapominać o mężczyźnie imieniem Scar, który z podziwu godnym poświęceniem przemierza świat w poszukiwaniu Państwowych Alchemików. Nie robi tego z sympatii i nie chce im uścisnąć prawicy. Prawdę mówiąc w bezpośredniej konfrontacji najczęściej ściska ich głowy. Nie trzeba być prorokiem, żeby domyślić się, że z takiego ściskania nic dobrego nie wynika.
Również banda homunkulusów, poszukujących kamienia filozoficznego jest nie lada urozmaiceniem. Można nawet posunąć się skonstruowania wniosku, że to właśnie ich działania popychają całą akcję do przodu. Pragnienie odnalezienia cudownego artefaktu powoduje, że drogi homunkulusów i braci Elric bardzo często się przecinają. Listę bohaterów można by ciągnąć jeszcze przez kolejnych kilkanaście linijek, ale postanowiłam nie zanudzić nikogo na śmierć. Przejdę zatem do głównego motywu, który przewija się przez kolejne kartki mangi.
strony: [1] [2]
|