- Elindil, zaczyna się!!! - wrzasnęła jej za plecami tak, że elfka mało nie przewróciła się na rzeźbę. Okrążyły stół i popędziły na dół, starając się wyminąć gości szerokim łukiem. Elindil, mająca świeżo w pamięci naganę Finwego, zdecydowana była dotrzeć na swe miejsce na czas za wszelką cenę, dlatego skróciła sobie drogę przez krzaki aby wypaść na ścieżkę najbliższą tej części stołu przeznaczonej dla Noldorów. Wyskoczyła z zarośli... i nastąpiło miękkie uderzenie i gwałtowne zatrzymanie.
- Och... - przybladła, nie zdążywszy nawet pomyśleć, że to już chyba pech jakiś - przed nią stała Varda we własnej osobie, całkowicie materialna, ubrana w granatową suknię, bardzo głęboko rozciętą na górze. Elindil odskoczyła przerażona i skłoniła się, czując, że najchętniej zapadłaby się pod ziemię, a jeszcze lepiej wróciła do lasów Aulego i nigdy już ich więcej nie opuściła.
- Proszę o wybaczenie! - krzyknęła i odskoczyła odruchowo, starając się nie podnosić na nią wzroku. Ale Varda odezwała się miękko.
- Elindil, prawda?
Podniosła głowę. Pani Gwiazd uśmiechała się do niej ciepło i łagodnie, jakoś inaczej niż wtedy, przed audiencją. Obok niej stała ta sama co wtedy blond włosa Pani, a jej twarz wyrażała lekką dezaprobatę.
- Tak...- zdołała w końcu odpowiedzieć.
- To bardzo piękne imię, Elindil... pasuje do ciebie - Varda mówiła dalej, cicho i dźwięcznie. Elindil zapomniała o panice sprzed chwili. Nie zorientowała się też, że zgromadzeni goście naokoło podnieśli się ze swoich miejsc i przyglądają tej scenie w kamiennej ciszy. Podniosła wreszcie głowę. Varda podeszła do niej jeszcze bliżej i położyła ręce na jej ramionach. Przez elfkę przeszedł dreszcz. Znajome już uczucie gorąca powróciło odbierając jej zdolność ruchu.
- Mam nadzieję... - Pani Gwiazd nachyliła się ku niej, a jej głos przybrał na powrót tamten niski, głęboki ton - że będzie ci u nas dobrze... - jej usta były już tak blisko, że Elindil zakręciło się w głowie a oczy jej się same zamknęły.
- Pani! - ostry głos obok podziałał niczym wystrzał. Varda puściła Elindil, tak nagle, że ta zachwiała się na nogach. Jak poprzednio, odwróciła się ku swej towarzyszce, jakby nic się nie stało i skierowała się ku swemu tronowi u szczytu stołu.
- Chodźmy na miejsca - stojąca za nią Amarie popchnęła ją lekko. Ruszyła posłusznie na swe miejsce. Ani Finwe ani nikt inny tego nie skomentował, gdyż Aule natychmiast powstał i w krótkich, uroczystych słowach, powitał gości. Tradycyjnie Varda pobłogosławiła zgromadzonych i zaintonowała hymn ku czci Eru Iluvatara. Po czym podniosła się i odeszła. Nikt poza Noldorami nie okazał zdziwienia.
- Ona tak zawsze robi - wyjaśniła jej na ucho Amarie.
- I tak to niezwykłe, że w ogóle się pojawia tak często. Podejrzewam, że wiem dlaczego... - zmierzyła ją wzrokiem. Elindil zarumieniła się lekko, ale wzruszyła ramionami.
- Nie pojmuję o co ci chodzi...
Ale Amarie nachyliła się ku niej i kontynuowała jeszcze bardziej konspiracyjnym szeptem.
- Nie jesteś pierwsza... Mówią, że żadna nie jest się w stanie jej oprzeć dłużej niż przez miesiąc... Ale nie martw się! Będę cię bronić! - chwyciła ogłupiałą nieco Elindil za rękę. Noldorka poczuła, że już nie jest głodna. To było za dużo jak na nią. Kiedy podano wyszukane potrawy, niewiele była w stanie przełknąć. W międzyczasie Amarie półgłosem informowała ją kto jest kto i u kogo będzie pobierała nauki. Wśród mistrzów siedział Aranwe - uśmiechnął się do niej przyjaźnie poprzez stół. Jasnowłosą Panią okazała się natomiast Ilmare - jedna z Maiarów, służebnica Vardy, jak o niej powszechnie mówiono. Bardzo poważna, obserwowała gości w milczeniu, wyraźnie zatroskana.
- Ilmare zastępuje Panią Gwiazd na większości spotkań z tutejszymi mistrzami, przekazuje jej wiadomości i - jak mówią - bez jej interwencji wiele ze spotkań Valarów nie mogłoby się odbyć, gdyż Pani Gwiazd ma zwyczaj znikania z Taniquetilu nieraz na wiele dni i nikt, nawet sam Manwe, nie może jej znaleźć. Od dawna mówią, że Varda nie jest sobą, choć Valarowie starają się to ukrywać.
- No, nasi drodzy noldorscy uczniowie, zapraszam was na zwiedzanie sal, nauka zaczyna się już jutro! - nawoływał rozpromieniony Aranwe, stojąc już przy jednej z altanek koło ścieżki. Wokół niego tłoczyło się już kilkanaście roześmianych Vanyarek.
- Chodź, przedstawię cię! - Amarie pomachała im wesoło.
Przedstawianie jednak nie było konieczne. Zaledwie zbliżyły się do altanki, Elindil została otoczona przez dziesięć z nich, a każda z nich miała co najmniej dziesięć pytań.
- Elindil, musisz być naprawdę niezwykła! Dopiero tu przybyłaś a Pani Gwiazd obdarzyła cię swymi względami... - zatrajkotała pierwsza.
- Jak ja bym chciała, aby mnie kiedyś zauważyła... - w tym samym czasie mówiła druga.
- Jak to jest? No powiedz, ona prawie cię pocałowała?
- No właśnie! Jak się czułaś?
- Varda tak blisko... no powiedz!
- Ee... - to było wszystko, co Elindil miała na ten temat do powiedzenia. Na szczęście sytuację uratował Aranwe, każąc im zamilknąć i podążać za sobą. Z trudem opanowując zmęczenie, starała się słuchać tego, co opowiadał o kolejnych miejscach.
- To jest Sala Rzeźbiarzy. Z pewnością jej wystrój, jak i same nauki nie będą niczym nowym dla twórczych Noldorów. Niemniej nasze rzeźby nieraz wzbogacane są światłem, kiedy wędrują na Taniquetil, albo do ogrodów Yavanny. Sami niedługo zobaczycie różnicę.
- Ciekawe czy zrobiliby aureolkę naokoło głowy rzeźby Elindil - aż nadto znajomy, irytujący głos zabrzmiał za jej plecami. Zupełnie zapomniała o obecności Feanora, który przecież też należał do grupy. Wcześniej nie zwracał na nią uwagi, zajęty zabawianiem dwóch młodszych uczennic, które szły rozchichotane u jego boku, wyraźnie zafascynowane jego czarną czupryną. Najwidoczniej znudziły mu się jednak, bo postanowił przedrzeć się na sam przód aby jej podokuczać. Zignorowała go i wymieniła z Amarie pełne politowania spojrzenia.
- Tutaj, moi drodzy - jest Sala Muzyki. Jutro każde z was wybierze sobie instrument, na którym odtąd będzie codziennie ćwiczyć.
Elindil przyjrzała się instrumentom sceptycznie. Dotychczas niespecjalnie interesowała się graniem. Poznała nieco flet i umiała pięknie śpiewać, ale nie za bardzo to lubiła. Odpowiadały jej tylko takie dziedziny, jakie można było doskonalić w ciszy i samotności. Westchnęła. Najwyraźniej usposobienie Vanyarów było zupełnie inne. Głośni, czyniący wiele zamieszania wokół siebie, ciągle w grupkach - to było coś, co, jak czuła, będzie trudne do zaakceptowania dla jej noldorskiej, buntowniczej duszy.
Tego wieczora powróciła do sypialni bardzo zmęczona. Długo jednak leżała z otwartymi oczami, nie mogąc zasnąć. Przy tych wszystkich wrażeniach, dobrych i złych, nie potrafiła zapomnieć falujących włosów Vardy i jej uśmiechu. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, z myślą o niej zasnęła.
Elbereth i Elindil.
strony: [1] [2] [3]
|