Pierwszy plan jest już bardziej jednolity jeśli chodzi o jakość, aczkolwiek i tu dopatrzyłam się kilku niedociągnięć. Wygładzenie rysów wyszło na dobre właściwie tylko Ichitace, który w serialu wygląda na całkiem przystojnego gościa, kiedy w mandze był przeciętnym, niczym nie wyróżniającym się nastolatkiem. Natomiast Iori traci cały swój powab i urok. To samo dotyczy Itsuki, która zrobiła się nijaka. Teratani - główna gwiazda drugiego planu, prawie nie rzuca się w oczy. Jest tak samo brzydki jak w mandze, ale co z tego, kiedy jego rola została zepchnięta na tak daleką pozycję, że w sumie w ogóle mógłby zostać pominięty. Oczywiście specyficzna kreska Masakazu Katsuty jest widoczna i rozpoznawalna, ale - wybaczcie brutalność - to są popłuczyny po mistrzu. Co należy zapisać na plus, to pomysł wykadrowania Seto-kuna, kiedy podczas wigilijnego wieczoru wspomina minione chwile. Zawężenie obrazu do jednego kwadratu umiejscowionego na środku czarnego ekranu wprowadza nastrój melancholii i zawieszenia w czasie. To w sumie jedyny moment, który zrobił na mnie wyjątkowo dobre wrażenie. Żal, że reszta materiału nie była na podobnym poziomie.
Animacja porównywalna jest choćby do tego, co mogliśmy obejrzeć w "Nanie", "GTO", czy "Hachimitsu to Clover", więc nikt nie powinien się krzywić. Nie spodziewajcie się "fajerwerków", to opowieść obyczajowa, więc żadnych walk i pościgów nie będzie. Szkoda tylko, że twórcy nie postarali się, by te urocze katsurowe dziewuszki zaopatrzyć we wdzięczne i powabne ruchy. Obraz aż się prosi o łagodność animacji CLAMPa. "Chobits" jest dziecinne i przesłodzone, ale Chii porusza się z taką gracją, że dla samego obrazu warto patrzeć. A tu? Jedyną zaletą tej serii jest to, że na obejrzenie wystarczą 3 godziny. Czyżby to był jedyny plus tej serii? Pozostawię to bez komentarza.
O muzyce nie warto nawet wspominać. Nie wiem czym zajmowali się ci dwaj ludzie od ścieżki dźwiękowej, ale coś mi się wydaje, że mieli o wiele ciekawsze zajęcia niż wymyślanie podkładu muzycznego. Opening ("Futari no I''s(eyes) - i will follow you" - wyk. Mizuho) i ending ("Chiisana tsubasa - eyes for you" - wyk. Mizuho) to papka gorsza od tego, co serwuje nam "Fushigi Yuugi" i "Strawberry Panic", czyli j-pop w najbardziej monotonnym wydaniu. W trakcie oglądania kolejnych odcinków podkład muzyczny jest tak znikomy, że się go praktycznie nie zauważa. Zgroza i porażka.
Nie będę się więcej pastwić nad tym tytułem, bo mi to nie sprawia przyjemności. Zapewne inaczej by było, gdyby chodziło historię, z którą nie jestem tak mocno związana uczuciowo. Czuję żal i mam ogromne pretensje, że z tak dobrego materiału uszyto tak kusy i połatany kaftan. I pomyśleć, że takiego gniota zrobił Mamoru Kanabe - reżyser znany z takich tytułów jak choćby "Card Captor Sakura" czy "Elfen Lied". Że maczał w tym palce Tetsuya Oishi - scenarzysta "Death Note: The Last Name" (live-action). Że przyłożyli się do tego (a właściwie wręcz przeciwnie) Kayo Konishi, Yukio Kondo - kompozytorzy znani ze ścieżki dźwiękowej "Elfen Lied".
Gdybym miała oceniać w skali od 1 do 10, dałabym 3 za standardowe "wyposażenie" techniczne. Gdybym nie znała komiksu, być może dodałabym jeszcze ze dwa punkty. Tak czy inaczej nie zniechęcam do oglądania. A patrzcie sobie, nie zaszkodzi wam. Ale ja już do tego tytułu nie wrócę.
Laurefin.
TechnikaliaAutor oryginału | Masakazu Katsura | Reżyseria | Mamoru Kanabe | Studio | Studio Pierrot | Scenariusz | Tetsuya Oishi | Muzyka | Kayo Konishi, Yukio Kondo |
Rok wydania | 2005 | |
Gatunek | ecchi, komedia, romans | Ilość odcinków | 6 X 29 min. |
Odnośniki:
Recenzja na Tanuki.pl
strony: [1] [2] [3] [4]
|