Biegła przed siebie, potykając się o wystające korzenie. Nie dbała o podarte kimono, rozcięcia na nogach i policzku. W małej dłoni rozpaczliwie ściskała kunai, sama dokładnie nie wiedząc, co zamierza z nim zrobić. Liczyły się tylko kolejne kroki, które z każdą sekundą i pokonanym metrem przybliżały ją do... właśnie, do czego? Co właściwie chciała osiągnąć? Gdy minęła zakręt, a jej oczom ukazały się plecy smukłego mężczyzny, mimowolnie krzyknęła. Cienko i rozpaczliwie, wkładając w to całą swoją energię i złudne nadzieje.
- Orochimaru-sama!
Nie odwrócił się. Szedł dalej: spokojnie i powoli.
- Orochimaru-sama!
Krzyk przeszedł we wrzask, gdy potykała się o kłodę leżącą na ziemi.
Była tam wcześniej, czy może dopiero teraz się pojawiła?
Jęknęła z bólu, gdy kolana uderzyły o twarde drewno, a twarz boleśnie natrafiła na ziemię. Na drżących, umorusanych błotem dłoniach uniosła się do góry, by poczuć na swym karku ciepły oddech. Zamarła w bezruchu, jak ofiara, która czeka na ostateczny cios. Otworzyła usta, ale przez chwilę nie była w stanie wydobyć z nich jakiegokolwiek odgłosu. Gdy w końcu to zrobiła, nie poznała samej siebie: mówiła chrapliwym, łamiącym się głosem.
- Orochimaru-sama? - szepnęła, bojąc się odwrócić do tyłu i napotkać spojrzenie jego oczu.
- Anko... - syczy wprost do jej ucha. - Brakuje ci dążenia do potęgi i siły... Nigdy nie będziesz dla mnie odpowiednia, jesteś za słaba...
...znajdę lepszą.
Ostatnie zdanie miesza się z żałosnym szlochem, który nagle wyrywa się z ust dziewczynki. Płakać. Płakać i umrzeć, nie obawiając się szyderczych spojrzeń innych. Jej własny sensei porzucił ją, bo była za słaba. Za słaba, żeby móc się u niego uczyć.
~*~
Cichy, w porę zduszony krzyk, wyrywa się z jej gardła, gdy szeroko otwiera oczy. Nieprzytomnym wzrokiem rozgląda się dookoła, by napotkać, zaledwie pół metra od niej, czarne oczy Itachiego. Chłopak wykrzywia usta w przerażającej parodii szyderczego uśmiechu, ale nic nie mówi, jedynie przygląda jej się z niemym triumfem. Niepewna, czy udało jej się zdusić krzyk, czy też wrzasnęła nagłos, przerażona podrywa się do góry. Pieczęć na ramieniu ciągle pali ją tym przeraźliwym bólem, który omal nie pozbawia jej przytomności.
- Co ona tam wyprawia? - woła Shisui, odwracając się do nich przez ramię. - Mogłaby pomóc...
- To nic. - Itachi ciągle nie odrywa od niej spojrzenia, także powoli się podnosi. - Skończcie rozkładać ten namiot, my pójdziemy po wodę.
To nie jest propozycja czy prośba. To rozkaz. Bezwzględny i nieznoszący sprzeciwu. Anko nie wierzy własnym uszom, ale skoro takie przyjął reguły gry, niech mu będzie. Pójdzie nad tę rzekę, a jeśli będzie trzeba, zabije Uchihę. Albo sama zostanie zabita.
Idą w milczeniu i choć pozornie nie zaszczycają się spojrzeniami, każde jest świadome, iż drugie rejestruje nawet najmniejszy krok towarzysza. Mitarashi ciągle stara się uspokoić oddech i nie pozwalać sobie na skurcze bólu na twarzy, zaś Itachi milczy. Po prostu nie odzywa się ani słowem, kierując się spokojnie w stronę rzeki szumiącej w oddali. Okropne przeczucie, że zaraz coś jej zrobi, na chwilę wywołuje panikę. Szybko się wycisza i wygina usta w szyderczym uśmiechu. Jedyny sposób, by zatuszować strach.
Wreszcie dochodzą do rzeki, która okazuje się być o wiele większa, niż myśleli. Przez dłuższą chwilę ogłusza ich huk wpadającego do niej wodospadu. Woda spadająca z góry roztrzaskuje się na zburzonej powierzchni rzeki, wybucha milionem kropelek dookoła, zachwyca i równocześnie wywołuje jakiś strach przed siłą natury, która tak bezwstydnie mogłaby zabić śmiałka na tyle zuchwałego, by spróbować pokonać nurt. Patrzą, zauroczeni widokiem niebieskiej spirali wijącej się między głazami, po czym otrząsają się z tego stanu i zgodnie podchodzą do brzegu. Itachi zatrzymuje się i zostaje w tyle, co uchodzi uwadze Anko. Dziewczyna uważnie przygląda się otoczeniu, stara się skojarzyć z czymś głaz i drzewa, wijące się koryto rzeki...
- Czy ja już tu kiedyś nie byłam...? - szepcze do siebie w myślach, ale nie ma czasu na szukanie odpowiedzi. Oto za jej plecami pojawia się Itachi, a jego ciepły oddech muska szyję kunoichi. Z trudem opanowuje się, żeby nie wrzasnąć z przerażenia i nie zawołać o pomoc, gdy jego dłoń z wręcz okrutną, wyuczoną delikatnością przejeżdża po karku.
Mya.
strony: [1] [2] [3] [4]
|