Dookoła panowała absolutna, nieprzenikniona ciemność. Cisza, wwiercająca się w uszy, zaczynała już denerwować postać schowaną w płaszczu. Gdy podniósł powieki, białka oczu zabłyszczały nienaturalnie. Zielone tęczówki przecięte wąską, podłużną jak u węża źrenicą, sprawiały w mroku jeszcze bardziej upiorne wrażenie, niż zazwyczaj.
- Przyjdą tu...? - głos przerwał ciszę, zasyczał w ciemnościach. Odpowiedział mu drugi, chrapliwy i głęboki.
- Tak. Już idą. - Urwał na chwilę, po czym poruszył się i zaszeleścił płaszczem. - Zapłaciłem za ten teatrzyk stratą jednego z mych ludzi... - warknął.
- I tak był nic niewarty, jeśli zginął - syk nasilił się wraz ze zwężeniem oczu.
Kolejne białka błysnęły w ciemnościach. Tym razem tęczówki były czerwone, z nienaturalnymi, szarymi okręgami dookoła źrenic.
- Cisza - przerwał im. - Mam nadzieję, że są godni uwagi, nie chcę kolejnych, bezwartościowych dzieciaków. Chyba dobrze o tym wiecie? - dodał, pozwalając, by jego głos, chłodny, metaliczny i niemal nieludzki, zawisł w powietrzu na kilka sekund.
- Przecież wiesz, Mistrzu, jaki jest...
- Zawsze to mówisz - urwał wściekle. - Nie interesuje mnie sam chłopak, nie brakuje mi zdolnych shinobi.
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał, tym razem niepewny, syk.
- Dziewczyna też jesssst... Ale ja ją chcę... - Musiał znowu się poruszyć, bo materiał zaszeleścił w ciemności, czyjaś dłoń przejechała po powierzchni stołu, zapewne drewnianej.
- Mam gdzieś twoją dziewczynę! - Dookoła zaszemrały inne głosy, jakby przerażone gniewem Mistrza. Uderzył o coś dłonią, skrzypnęło. - Wiecie, kogo chcę. Co z Yoshitomi?
- Ona przyjdzie sama - ponowie zacharczał drugi głos. - Jednak mogę po nią iść, przyśpieszyć bieg czasu. Nie lubię czekać, ani zmuszać innych do tego, żeby czekali...
- Poczekamy. - Lodowata, krótka odpowiedź.
- Więcc mogę wziąćć mojąą? - cichy, z każdym słowem głośniejszy syk przerwał milczenie, które zapadło po raz kolejny.
Odpowiedziało mu gniewne spojrzenie czerwonych oczu i szybki odgłos kroków, gdy Mistrz opuszczał pomieszczenie.
Odsłonił w uśmiechu białe zęby i oblizał wargi.
Mógł.
***
Na przemian biegli i szli, oszczędzając konieczną do walki energię, ale nie marnując czasu. Chcieli skończyć to jak najszybciej, gdyż każdy instynktownie czuł, że nic dobrego z tej misji nie wyniknie. Najbardziej sceptyczna była Anko, która co sekundę nerwowo rozglądała się dookoła, jakby obawiała się napaści. W końcu nie wytrzymała i zatrzymała się gwałtownie, tym samym prawie wywołując zawał u Kazunaro, który wziął to za reakcję na atak. Shisui i Itachi unieśli zdumieni brwi, ale nie zdążyli nic powiedzieć, gdyż dziewczyna odezwała się pierwsza. Właściwie, to krzyknęła.
- Mam już tego dosyć! - rozejrzała się dookoła z istnym obłędem w oczach. - Czy wam też się wydaje, że ktoś nas obserwuje?!
Wymienili znaczące spojrzenia i zgodnie pokręcili głową.
- Nie - zaprzeczył Shisui, odruchowo bawiąc się końcem szalika i przewracając oczami.
- Być może - odparł obojętnie Itachi, po czym wzruszył ramionami. - Jednak jeśli nas obserwuje, zapewne będzie z nami walczył. Wystarczy, że poczekamy. Nie zatrzymujmy się. Zamarła, przez dłuższą chwilę wpatrując się w jego czarne oczy. Bliżej nieokreślony lęk, obawa, która przybierała na sile z każdą chwilą, zaczęła przyćmiewać jej zdolność do racjonalnego myślenia. Blizna na lewym ramieniu zapiekła, a dziewczyna odruchowo skrzywiła się z bólu.
- Będziemy czekać, aż ktoś lub coś przyjdzie i nas zabije? - Zmrużyła lekko oczy, starając się opanować zawroty głowy i jakoś odzyskać utraconą pozycję dowódcy.
Utraconą? Przecież ona jej w ogóle nie otrzymała. Może i nie negowali jej dotychczasowych strategii, ale i tak zawsze kończyło się na wprowadzeniu do nich poprawek, których dokonywał Itachi.
- Nie. Poczekamy, aż przyjdzie i wtedy sami go zabijemy, jeśli to będzie konieczne.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w efekcie końcowym jedynie skinęła słabo głową. Miała szczerą nadzieję, że przeczucie ją zawodzi i po prostu wariuje.
- Anko, na litość Amaterasu, uspokój się. Ile razy miałaś takie wrażenie? No, ile? - Cichy głosik w umyśle zrugał ją za nieuzasadnioną panikę.
- Nigdy nie było takie. Nigdy - odparła w myślach samej sobie, po czym przymknęła na chwilę oczy i ruszyła przed siebie. Za nią, nie siląc się na żadne komentarze, podążyła reszta drużyny.
strony: [1] [2] [3] [4]
|