Bohaterowie rysowani są specyficzną kreską, która całkowicie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła nas "Czarodziejka z Księżyca", czy animacje Miyazakiego. Nie są to więc szerocy w barach, a smukli w biodrach bishouneni, lecz kwadratowi, jakby ciosani z jednego bloku skalnego osobnicy, o potężnych karczychach i łapach, jak bochny chleba. Jedynie Ranmaru i Kai Sagano wyglądają w miarę smukło. Reszta przypomina załogę hurtowni telewizorów po rozładunku świeżego transportu.
Same twarze robią dość przyjemne wrażenie, choć trzeba powiedzieć, że i tu zdarzają się wyjątki. Postaci drugoplanowe, wprowadzające akcenty komiczne są nieco zbyt mocno przerysowane. Tak czy owak nie należy spodziewać się okrągłych, słodkich buziek jak w "Vision of Escaflowne" czy "Fushigi Yuugi". Moje skojarzenia popłynęły raczej w kierunku "Haru wo Daeita" i "Zetsuai", gdzie twarze są trójkątne, z mocno podkreśloną spiczastą brodą.
Tła są zaznaczone umownie, utrzymane w mocno nasyconych barwach. Zupełnie jakby twórcom zabrakło innych odcieni błękitu, zieleni czy czerwieni. Jeśli więc jest drzewo, to koniecznie musi być jasnozielone, jeśli niebo, to tylko bezchmurne i niebieskie, a jeśli kwiaty, to obowiązkowo krwawo czerwone. Niczego pomiędzy, żadnych subtelności. Jednym słowem "żarówa". Drugi plan nie zachwyca. Można by rzec, że rysownicy zrobili tylko tyle, ile potrzeba było, żeby zapchać wolne przestrzenie między postaciami.
Teraz odrobinę o kadrowaniu. Oglądając "Kizuny" miałam nieodparte wrażenie, że oglądam, strona po stronie mangę. Kolejne ujęcia tak bardzo przypominały kadry z komiksu, że przez jakiś czas nie mogłam się przyzwyczaić. W zasadzie dopiero przy ponownym obejrzeniu odcinków mogłam się skupić na anime jako całości. Być może wzięło się to stąd, że dość dobrze znam mangę pod tym samym tytułem... Hm... No dobrze, przyznaję. Znam ją na pamięć. Może właśnie zbyt ścisłe przeniesienie mangi na ekran było przyczyną małej "ruchawości" postaci. Słabo zanimowani bohaterowie poruszają się tylko wtedy, kiedy muszą. Odniosłam wrażenie, że animatorzy poszli na łatwiznę i zrobili tylko tyle, ile było niezbędne. Momentami miałam ochotę krzyknąć: "No, rusz się wreszcie!", tymczasem bohater stał jak kołek i wpatrywał się w bliżej niesprecyzowaną przestrzeń.
Motywy walki również zostały potraktowane umownie, a głównym motywem, mającym na celu podniesienie ciśnienia widzowi jest niemal niekończący się rozbieg walczącego bohatera połączony z bojowym okrzykiem. Takie sceny podnoszą mi ciśnienie, owszem, ale w złym znaczeniu tego stwierdzenia. Bo ileż czasu można biec do przeciwnika, który jeszcze przed chwilą stał o trzy kroki dalej? Doszłam do wniosku, że jest to formuła oszczędnościowa, która wydatnie ułatwia rysownikom zadanie pokazania dynamiki walki, a tym samym skraca czas tworzenia animacji. Nie trzeba przecież rysować tych wszystkich ruszających się rąk, nóg, ciosów i upadków. Wystarczy machnąć kilka poziomych kresek za biegnącym bohaterem, dodać rozbłysk, bluzg krwi i w następnym kadrze przeciwnik spokojnie wykrwawia się na popękanych
płytkach chodnika. Wielka szkoda, że za historię pełną walki wzięli się ludzie, którzy potraktowali temat jak zło konieczne i zniszczyli jeden z bardziej widowiskowych wątków. Jedyne, co tak naprawdę zasługuje na uwagę, to ujęcia zwrotów akcji zrobione "komiksową kreską". Robią dobre wrażenie i to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywne strony tej animacji.
Niestety "Kizuna" nie wypada najlepiej na tle innych anime stworzonych w tym samym okresie. Oglądając ją po raz trzeci odniosłam wrażenie, że twórcy nie przyłożyli się do swojego zadania. Czytając mangę czułam te wszystkie uczucia i emocje, które popychają bohaterów do działania. W anime jakby tego zabrakło. Może winna jest słaba animacja. Może na brak głębi uczuciowej wpływa prawie całkowity brak wątku erotycznego. W końcu jest to yaoi, a sceny intymne potraktowane zostały po macoszemu. Prawie ich nie ma, co jest o tyle dziwne, że "Kizuna" na tym opiera całą swoją fabułę. Nie wiem, jakie były założenia twórców anime, ale jeśli chcieli wzorować się na mandze Kazumy Kodaki, to całkowicie im to nie wyszło.
Na zakończenie słowo o muzyce, a właściwie o jej braku. Niemal całkowity brak tła dźwiękowego jeszcze bardziej uwypukla niedoróbki w animacji. Dopiero, kiedy pojawiają się napisy końcowe rozbrzmiewa piosenka. Typowy zapychacz do "listy płac". Nic godnego uwagi.
Podsumowując, "Kizuna" to przykład na to, jak z całkiem ciekawej i treściwej mangi można zrobić coś, do czego sięgną tylko pasjonaci gatunku yaoi i desperaci łaknący obejrzeć jakiekolwiek anime za wszelką cenę. Mnie skłoniła do tego ciekawość, jak też jeden z moich ulubionych komiksów wypadł w wersji animowanej. Z przykrością muszę powiedzieć, że gdybym wcześniej wiedziała, co zgotowali mi twórcy "Kizuny", prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na jej obejrzenie. Mimo mniejszych i większych niedociągnięć, manga wypada o niebo lepiej niż anime, o czym więcej informacji w recenzji "Kizuna" w dziale Manga.
Laurefin.
TechnikaliaAutor oryginału | Kazuma Kodaka | Reżyseria | Rin Hiroo | Studio | | Scenariusz | Miyoo Morita | Muzyka | | Rok wydania | 1994 | |
Gatunek | dramat, romans, yaoi | Ilość odcinków | 3 |
To anime możesz ściągnąć tutaj:
strony: [1] [2]
|