Gilgamesh
Anime powstało na podstawie mangi stworzonej przez Shotaro Ishinomori. Zostało wyprodukowane przez studio Japan Vistek. Tytuł nawiązuje do arkadyjskiego eposu powstałego około 2000 roku przed Chrystusem, o władcy Uruk pragnącym odkryć tajemnicę nieśmiertelności. Jeśli jednak sądzicie, że dowiecie się czegoś więcej, to jesteście w błędzie.
Anime to, jak zresztą wiele innych, umiejscowionych w realiach świata po wielkim wybuchu próbuje aspirować do miana dzieła symbolicznego, pełnego mistyki i głębokich przemyśleń. Odpowiedni nastrój ma wprowadzać użycie słownictwa żywcem wyjętego z babilońskich mitów oraz ponura, szaro-bura sceneria, w której rozgrywa się akcja.
W pierwszym odcinku pojawia się świat na chwilę przed katastrofą. Na terenie Instytutu Badawczego dochodzi do potężnej eksplozji, wywołanej terrorystycznym atakiem. Niebo na wiele lat zostaje przesłonięte wielobarwną zasłoną. Ziemia pogrąża się w mroku. Fabuła przeskakuje kilkanaście lat do przodu. Rodzeństwo Kiyoko i Tatsuya, uciekają przed kilkoma mężczyznami. To wierzyciele, którzy przyszli odebrać swój dług. Nie wyglądają przyjaźnie, nic więc dziwnego, że Kiyoko i Tatsuya są przerażeni. Ukrywają się przed pościgiem w opuszczonym, starym domu. To jednak nie koniec dramatycznych przeżyć, bowiem za chwilę są świadkami starcia dwóch grup ludzi o niezwykłych, nadprzyrodzonych zdolnościach. Okazuje się, że celem walki jest przejęcie Kiyoko i Tatsui. Dlaczego są tak ważni? Czemu dziwni przybysze są skłonni poświęcić życie, żeby ich zdobyć?
Tyle tytułem wstępu. Mimo wielu tajemniczych wydarzeń, zwrotów akcji i niejasności fabuła nie zachwyca, ani też nie powoduje przyspieszonego bicia serca. Co prawda spotkałam się z pochlebnymi opiniami na temat "Gilgamesha", ale było ich niewiele i ginęły w powodzi negatywnych opinii. Mam wrażenie, że głównym winowajcą jest sposób animacji i maniera rysowania postaci. Ale o tym za chwilę. Sens przesłania gubi się gdzieś pomiędzy pseudo psychologicznym bełkotem, cierpiętniczą miną Tatsui i ciągłymi walkami między większym i mniejszym złem. To, co mogło być zaletą i siłą napędową anime, znikło pod natłokiem niepotrzebnych, wywołujących irytację elementów. Nie wiem, jak pod tym kontem wypada manga pana Shotaro Ishinomoriego. Nie czytałam i szczerze mówiąc, po tym, co zobaczyłam w anime, jakoś nie mam szczególnej ochoty sprawdzać.
Przejdę więc do tego, co według mnie jest najsłabszym ogniwem "Gilgamesha", czyli do strony technicznej. Opening jest bardzo udany graficznie. Kreska i sposób ułożenia kolejnych kadrów zachęcają do obejrzenia. Niestety nie da się tego powiedzieć o muzyce, która pasuje do obrazków jak przysłowiowa pięść do nosa. Grafiki stylizowane na wzór płaskorzeźb sumeryjskich, przeplatane twarzami głównych bohaterów nijak nie pasują do płynącego z głośników "umc, umc, umc". Ending jest o wiele bardziej udany. Tęskna melodia, śpiewana lekko falsetującym głosem idealnie wpasowuje się w nastrój całej serii.
Ludzie odpowiedzialni za przeniesienie mangi na ekran popełnili masę niewybaczalnych i rażących błędów. Innymi słowy dali ciała na całej linii. Wszystko wydaje się w porządku, dopóki oglądamy czołówkę. Za to pierwsze zetknięcie z postaciami wywołuje wyjątkowo niekorzystne wrażenie. Żabie, szerokie usta, dopuszczalne w mandze, zupełnie nie pasują do anime. Wydaje się, że bohaterowie powstali na podstawie jednej matrycy. Mają identyczne twarze, jedynie po ilości włosów i sposobie ich nastroszenia można się połapać, kto jest kim. Od pierwszego kadru rzuca się w oczy nieudolna animacja ruchów. Postaci poruszają się sztywno, niemrawo, jakby połknęły kij. Brak im płynności ruchów. Biorąc pod uwagę to, że niemal bez przerwy mamy do czynienia z dramatycznymi wydarzeniami, ten stoicki spokój bohaterów wydaje się być nienormalny. Po obejrzeniu pierwszego odcinka miałam wrażenie, że ktoś pomylił tłumaczenia, bo polski tekst, pojawiający się u dołu ekranu nijak się miał do wyrazu twarzy i gestykulacji postaci. Tła są nieciekawe, nieruchome, ubogie w szczegóły. Nie wiem, czy takie było zamierzenie twórców, czy po prostu komuś się nie chciało rysować. W połączeniu z ponurą szarością daje to efekt dość odpychający. Zdaję sobie sprawę, że świat po katastrofie urokliwie nie wygląda. Wydaje mi się jednak, że można było w ciekawszy sposób zagospodarować przestrzenie drugiego planu.
Tym razem nie poprzestałam na obejrzeniu trzech odcinków, jak to zrobiłam podczas pierwszej emisji "Gilgamesha" na kanale HYPER. Przemęczyłam serię do samego końca i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zniszczenie całkiem dobrego pomysłu w tak porażający i denerwujący sposób powinno być karalne. Kiedyś myślałam, że najgorszą serią, jaką kiedykolwiek widziałam jest "Last Exile". Ale teraz bez mrugnięcia powieką mogę odszczekać własne słowa. Jeśli komuś na tym zależy, mogę nawet wejść pod stół. Nie napiszę, że "Gilgamesh" jest przeraźliwym gniotem. To już każdy z zainteresowanych oceni sam. Powiem tylko, że bardzo, ale to bardzo się na nim zawiodłam.
Laurefin.
TechnikaliaAutor oryginału | Shotaro Ishinomori | Reżyseria | Masahiko Murata | Studio | Group TAC, Japan Vistec | Scenariusz | Akio Satsukawa, Sadayuki Murai, Yasuko Kobayashi | Muzyka | Kaoru Wada | Rok wydania | 2003 | |
Gatunek | dramat, sf | Ilość odcinków | 26 |
Odnośniki:
Recenzja na Tanuki.pl
|