Valinor Panic!
Odcinek piąty
- Co takiego?
- Wstawaj!!! - zajęcia muzyczne zaczynają się za godzinę!
- Uch... - Elindil z trudem podniosła się na łóżku. Wyraźnie podekscytowana Amarie stała nad nią całkowicie gotowa do drogi.
- Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej?
- Wróciłaś tak późno, że pomyślałam, że dam ci się wyspać, bo padniesz nam tutaj - mrugnęła do niej patrząc znacząco. Elindil zarumieniła się mimo woli.
- O nic nie pytam - Amarie uniosła do góry ręce w obronnym geście. Elindil zignorowała ją całkowicie, wstając pospiesznie i rozglądając się za czystą tuniką. Ledwie zdążyła się obmyć, popędziła za Amarie w kierunku Sali Muzycznej.
- A właściwie to co dzisiaj mamy?
- Śpiew - w głosie Amarie zabrzmiało tyle radości, że aż spojrzała na koleżankę zdziwiona.
Lekcja śpiewu okazała się być nie taka zła - około dwadzieściorga uczniów tworzyło całkiem niezły chór, poszerzony teraz o kilkoro Noldorów. Zaledwie Aranwe skończył intonować z nimi hymn do Iluvatara, na progu sali ukazała się znajoma sylwetka.
- Eonwe - Amarie krzyknęła bezceremonialnie. Maiar uśmiechnął się do nich.
- Dziś będziemy się uczyć nowej pieśni - zaczął uroczyście Aranwe. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni w kierunku Eonwego, który podszedł kilka kroków bliżej i bez słowa wstępu rozpoczął śpiew.
Elindil rozpoznała melodię, jaką słyszały wcześniej z Amarie w lesie. Był to hymn ku czci Manwego Sulimo, Pana Powietrza i Błękitu, który wzrokiem sięga dalej niż jakakolwiek istota na Ardzie i którego duch daje natchnienie i napełnia miłością. Słowa były pełne pasji i natchnienia, to się czuło. Po chwili Aranwe dołączył drugim głosem, a Eonwe dogrywał akordy na niewielkiej harfie. Kiedy skończyli, rozpoczęła się nauka. Po niewielkim fragmencie kazali całemu chórowi powtarzać każdy głos, a było ich razem cztery. Elindil dostała się do niższego z żeńskich, Amarie była wyższym. Śpiewali długo, aż głosy ich się zupełnie zmęczyły, ale pieśń brzmiała prawie zupełnie dobrze. Elindil, która nie jadła śniadania, myślała już tylko o sali jadalnej, gdzie szybko podążyła jak tylko Aranwe pozwolił im się rozejść. W Sali Muzycznej pozostali tylko Eonwe i Amarie.
- To wyjątkowa pieśń, jest taka pełna... siły i uczucia...
- Tak myślisz? - Eonwe spojrzał na nią bardzo poważnie a jej słowa wydały się dodać mu otuchy.
- Jak możesz wątpić! Jesteś Maiarem. Twoje pieśni zawsze będą piękniejsze.
- Ale ta jest dla kogoś potężniejszego od Maiarów - odezwał się cicho, po czym nagle chrząknął zmieszany, jakby powiedział za dużo. Amarie milczała i spuściła na moment głowę. Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko i poklepała go po ramieniu.
- Dlaczego więc Mu jej nie zaśpiewasz?
Eonwe uśmiechnął się do niej ciepło.
- Jesteś dobrą przyjaciółką, Amarie.
- Zawsze do usług! - mrugnęła do niego i powoli wyszła z Sali Muzycznej.
Zamyślony Eonwe szedł przez Ogrody Taniquetilu, nucąc cicho melodię swej pieśni. Szedł długo, mijając bramę i budowle vanyarskich uczniów, doszedł do bramy Taniquetilu i przystanął. Niepewnie spojrzał w niebo i na odległy szczyt góry. Taniquetil ponad ogrodami i pałacami zwężał się w surowy, skalisty stok, pnący się coraz wyżej i wyżej, tak, że sam śnieżny szczyt był często zakryty chmurami. Tam właśnie znajdował się zamek Manwego. Opowiadano, że w Dawnych Dniach, oboje Manwe i Varda stamtąd właśnie wypatrywali zagrożeń Ciemności w czasach Wielkiej Wojny. Kiedy nastał czas pokoju, Varda nie pojawiała się więcej na szczycie góry, woląc tereny zielone i stanowczo cieplejsze.
Eonwe otworzył szerzej oczy. Jeden z orłów szybujących naokoło Taniquetilu obniżał swój lot w jego kierunku.
- Pan wzywa - Maiar usłyszał wiadomość i ptak oddalił się, spełniwszy swoje zadanie.
Eonwe zacisnął mocno dłonie na harfie i zamknął oczy, mocno się koncentrując. Po chwili jego postać otoczyło światło. Pełen mocy uniósł się w powietrze i podążył ku szczytowi góry.
*
- Oto jestem... - powiedział cicho, chyląc głowę przed Najwyższym z Valarów.
Manwe był całkowicie materialny. Ubrany w błękitne, powiewne szaty, wyglądał w istocie jak brat Vardy. Te same czarne, faliste włosy, zdające się być przetkane srebrnymi nićmi, były jedynie krótsze i kończyły się na ramionach. Jasna twarz i duże, jasno-niebieskie oczy patrzące równie przenikliwie, co oczy jego siostry, Pani Gwiazd. Kiedy się materializował, wyglądał jak elf, lecz przybierał tę postać niezmiernie rzadko. Eonwe zdawał sobie z tego sprawę i stał lekko pochylony, nie śmiąc podnieść wzroku.
- Eonwe... - Valar podszedł do niego bliżej i dodał jeszcze ciszej i łagodniej.
- Dziękuję, że tak szybko przybyłeś.
- To moja powinność, Panie... w dalszym ciągu nie śmiał podnieść na niego wzroku. Manwe, który stał już tylko o dwa kroki od niego, wyciągnął dłoń i dotknął jego harfy. Eonwe nareszcie wyprostował się zdziwiony i spojrzał mu prosto w oczy. Policzki oblał mu lekki rumieniec.
- W czym mogę służyć? - zdołał się opanować.
- Chcę, abyś ogłosił coś ode mnie.
- Koncert... wielki festiwal na cześć dawnego zwycięstwa nad ciemnością. Kiedy Valakirka osiągnie północną stronę nieba. Pragnę, aby była to szczęśliwa noc dla wszystkich. Pełna muzyki, jakiej nie słyszano jeszcze w Amanie.
- Tak, Panie - znów chciał się skłonić, lecz nagle Manwe ujął go za ramię i nie pozwolił na to. Zmieszany Eonwe zastygł, a ręka Valara paliła go niemal ogniem.
- Napisałeś nową pieśń, prawda?
- Ttak... - zaskoczony Maiar omal nie upuścił harfy ze zdziwienia.
- Pozwól mi ją usłyszeć... proszę... - ton głosu Valara zbił go z tropu. To nie było polecenie, tylko prośba, czuł to wyraźnie i serce mu zabiło jak oszalałe.
Ujął harfę i powoli zaczął śpiewać.
Mój pierwszy koncert będzie dla ciebie. Nie mam co ci ofiarować. Tylko tę melodię.
Panie Powietrza i Ziemi...
Może kiedyś stanę z tobą twarzą w twarz i zobaczysz Moją miłość...
Eonwe śpiewał, a Manwe słuchał w skupieniu, nie odrywając od niego oczu. Kiedy ten skończył, podszedł doń i nieznacznie objął ramieniem.
- Dziękuję... - powiedział bardzo cicho.
*
Tego popołudnia Amarie siedziała w pokoju o wiele bardziej milcząca niż zwykle. Nawet nieobecna myślami Elindil to zauważyła. Noldorka siedziała przy oknie i obrabiała mały kawałek drewna, prósząc przy tej okazji wiórkami na podłogę, co normalnie zostałoby zauważone i skomentowane. Amarie leżała na łóżku wpatrując się tępym wzrokiem w sufit i nie ruszała się tak przez ponad godzinę.
- Co z tobą? - zainteresowała się wreszcie Elindil, znudzona lekko rysowaniem w gładkim kawałku drewna kształtu, jaki, jej zdaniem, wciąż daleki był od pierwowzoru.
Amarie wstała, westchnęła, spojrzała na efekt jej pracy, usiadła na powrót i westchnęła głębiej nie mówiąc ani słowa. Elindil nie była typem osoby zadającej wiele pytań, toteż nie przerywając milczenia powróciła do pracy.
- Nie można rywalizować z Najwyższymi, co nie? - wybuchła Amarie tak nagle, że Elindil omal nie upuściła dłuta. Amarie wstała i zaczęła chodzić w kółko po pokoju.
??Żaden elf nie ma szans, kiedy obiektem uczuć staje się Valar. I on myśli, że tego nie widać! - Amarie najwyraźniej odczuwała potrzebę wyrzucenia swoich emocji na zewnątrz.
- Wszyscy wiedzą, że Manwe nigdy nie pozwolił się nikomu nawet zbliżyć do szczytu Taniquetilu. Tylko jego wzywa. A ten głupek tego nie widzi! Już ma to, co tak wyśpiewuje w tych swoich hymnach!
- Teraz dopiero Elindil zorientowała się, o czym ona mówi. Z trudem opanowała uśmiech.
- Naprawdę myślisz, że Eonwe i Manwe...
- To przecież oczywiste, zwłaszcza TY powinnaś coś o tym wiedzieć. Varda...
- To nie tak! - Elindil zarumieniła się mimo woli. Jakoś trudno jej był myśleć o Valarach w takich kategoriach, nawet pomimo, że Pani Gwiazd... ale gorączkowo odrzuciła od siebie tę myśl, będzie na nią czas wieczorem - odetchnęła głębiej, powstrzymując swoje serce przed zbyt gwałtownym biciem.
- Nie? - Amarie popatrzyła na nią przenikliwie.
- Czyżby?
Nie indagowała jej jednak, na powrót siadając na łóżku, wyraźnie posmutniała.
- On nawet nie wie, jakie ma szczęście.
- Eonwe? - Elindil zaczynała nie nadążać za tokiem myślenia koleżanki.
- Manwe! - Amarie krzyknęła jakby to było oczywiste.
- Wiadomo, że nikt nie mógłby z nim rywalizować, nawet jak... - urwała i spuściła głowę. Teraz dopiero Elindil domyśliła się, w czym leży sedno problemu. Nie umiała jednak znaleźć na to słów pocieszenia. Amarie miała rację. Z Valarem nikt nie może się równać.
- A skoro już o tym mówimy... - Vanyarka podeszła do niej nagle, patrząc z ciekawością - to co tak naprawdę jest między tobą a Panią Gwiazd?
Elindil zapłonęły policzki.
- Nic... - nie bardzo miała ochotę o tym mówić, a jeśli nawet, to sama nie bardzo wiedziała.
- Ale spotykasz się z nią, prawda?
- Eee... - jakoś nie pomyślała dotąd, że jej wizyta w ogrodzie może być tak interpretowana. Usiadła lekko zmieszana.
- Ja nie wiem... po prostu... tak wychodzi, że ją widuję.
- Co nie udaje się elfom nieraz przez całe miesiące, nawet na oficjalnych przyjęciach - Amarie poklepała ją po ramieniu.
- Teraz wiem, czemu twoje oczy tak błyszczą. Zaczynasz płonąć.
- O czym ty mówisz! - policzki Elindil istotnie zapłonęły. Zerwała się i podeszła do okna. W samą porę, aby zobaczyć przelatującego ogromnego orła. Na jego grzbiecie majaczyły dwie sylwetki. Były zbyt daleko aby mogła je rozpoznać, ale nie wiedzieć czemu pomyślała o Eonwem. Amarie najwyraźniej pomyślała o tym samym, bo znów posmutniała i przestała ją indagować pytaniami.
Elbereth.
|