Fujisawa Tōru
Pisałam już nie raz i nie dwa, że znalezienie jakichkolwiek prywatnych informacji o mangakach graniczy z cudem. Pana Fujisawę z czystym sumieniem mogę postawić w jednym rządku z Yukiru Sugisaki, jako najbardziej, jak dotąd enigmatycznego rysownika japońskich komiksów.
Fujisawa Tōru urodził się 12 stycznia 1967 na wyspie Hokkaido. Jego pierwsze prace komiksowe datują się na rok 1983. Wtedy to 16-letni Tōru rozpoczął swoją przygodę z mangą. Zadebiutował sześć lat później, w roku 1989 na łamach magazynu "Fresh" tytułem "Love You". Był to jego pierwszy kontakt z wydawnictwem Kodansha, z którym związał się na stałe po rozpoczęciu pracy nad następnym tytułem "Adesugata Junjo Boy". Kolejne odcinki mangi pojawiały się w Weekly Shōnen Magazine do roku 1990, kiedy to Fujisawa za sprawą wspomnianego magazynu opublikował pierwszy odcinek "Shonan Jun'ai Gumi!" (31 tomów), który stał się przebojem na rynku mangowym i ukazywał się aż do 1996. Tu po raz pierwszy czytelnicy mieli okazję zobaczyć wielkiego miłośnika wariackiej jazdy na motorze Eikichi'ego Onizukę oraz jego przyjaciela Ryuji'ego Danmę. Na podstawie komiksu nakręcono pięcioodcinkowy OAV pod tym samym tytułem, który pojawiał się na przestrzeni trzech lat, od roku 1994 począwszy. Rok 1995 zaowocował "Shonan Jun'ai Gumi!" live-action, kolejnym pięcioodcinkowym filmem - tym razem z udziałem aktorów. Pewnie widzom nie był dość, bowiem w roku 1998 wypuszczono na rynek jeszcze jeden aktorski film pod szyldem "Shonan...", tym razem zatytułowany "Shonan Jun'ai Gumi!Bad Company". "Bad Company" (1 tom) to zresztą swoisty kamień milowy, na którym zbudowany został tak wspomniany wcześniej "Shonan..." jak i inny wielki tytuł, o którym za chwilę. Prace nad "Bad Company" rozpoczęły się już w roku 1990, ale sam komiks światło dzienne ujrzał dopiero w roku 1996, kiedy Weekly Shōnen Magazine zakończył drukowanie "Shonan Jun'ai Gumi!". Komiks okazał się kolejnym hitem i wspaniale wprowadził na rynek tytuł, który stał się legendą w mangowym świecie, a mianowicie "Great Teacher Onizuka". "GTO" (25 tomów) po raz pierwszy pojawił się w 1997 roku w Weekly Shōnen Magazine i był drukowany aż do roku 2002. Już w roku 1998 wydawnictwo Kodansha przyznało Fujisawie nagrodę za najlepszy komiks w kategorii Shōnen. Było kwestią czasu, kiedy o "GTO" upomni się dziesiąta muza. O dziwo w pierwszej kolejności powstał serial telewizyjny z udziałem aktorów. 12 odcinków (po 45 minut każdy) cieszyło się na tyle dużą popularnością, że w 1999 roku zdecydowano się nakręcić dwa kolejne filmy aktorskie: "GTO - Drama Special" i "GTO - The Movie". Również w tym samym roku dzięki studiu Pierrot powstała seria anime licząca sobie 43 odcinki (po 27 min każdy). Onizukowy szał ogarnął cały świat otaku. W Polsce "GTO" jest wydawany przez Waneko.
Autor jednak nie osiadł na laurach i pracował nad innymi tytułami. Young Magazine Uppers w roku 2002 wypuścił na rynek pierwsze rozdziały "Rose Hip Rose". 200 stron mangi, w porównaniu z poprzednimi monumentalnymi tytułami przeleciało prawie bez echa. Nie tak łatwo przebić popularność najbardziej postrzelonego belfra na świecie. Potem w Monthly Afternoon (wyd. Kodansha) pojawił się "Tokko" (+18). Opowieść o młodym policjancie, wytatuowanej kobiecie i niecodziennych wydarzeniach nie tyle przyćmiła przygody Onizuki, co wprowadziła karierę Fujisawy na nowe tory. "Tokko" doczekał się w 2006 roku serii anime (13 odc/24 min.).
W 2003 roku Weekly Shōnen Magazine opublikował "Wild Baseballers" wspólne dzieło Tōru Fujisawy (scenariusz) i Taro Sekiguchi'ego (grafika). W tym samym czasie Weekly Young Jump (wyd. Shueisha) rozpoczął wydawanie "Himitsu Sentai Momoider". Rok 2005 przyniósł "Rose Hip Zero" - kontynuację jednego z pierwszych tytułów mangaki. Wydawnictwo Kodansha wypuściło na rynek również "Magnum Rose Hip" (2006). Okazuje się, że rok 2006 był dla autora bardzo płodny, bowiem jeszcze 3 tytuły ujrzały światło dzienne. "Kamen Teacher" pojawił się w Weekly Shōnen Magazine, "Reverend D" w Monthly Comic REX (wyd. Ichijinsha), a "Animal Joe" w Big Comic Spirits (wyd. Shogakukan).
Fujisawa Tōru na szczęście nie zamierza poprzestać na tym, co do tej pory dokonał. GTO był tylko miłym przystankiem w jego rysowniczej karierze. I choć zapewne odcisnął głębokie piętno na innych tytułach tego mangaki, to nie wywołał niemocy twórczej, na którą zapadają niektórzy artyści po przeżyciu wielkiego sukcesu. Miejmy nadzieję, że najbliższe lata przyniosą jeszcze więcej dobrych pomysłów, które kiedyś trafią również na nasz krajowy rynek.
Skoro bibliografię mamy za sobą przyszedł czas na mały rzut na graficzną stronę komiksów. Fujisawa Tōru ma specyficzny, rozpoznawalny styl i niezwykłe poczucie humoru, którym hojnie obdziela swoich bohaterów. Przykładem niech będzie "GTO" w tłumaczeniu Waneko. Translacja - co prawda, nie zawsze oddaje to, co autor miał na myśli, ale wystarczy popatrzeć na powalające na kolana SD, by pokochać komiksy pana Fujisawy.
Poszukiwacze gładkich buziek i wielkich ocząt mogą doznać szoku wizualnego, bowiem wszystkie postaci tego mangaki są charakterne na gębie i niekoniecznie piękne. Co prawda w jego komiksach pełno jest cycatych lolitek, a fanserwisu wystarczyłoby dla całej klasy gimnazjalistów, ale - jak już wielokrotnie wspominałam w innych opracowaniach GTO, dziewczęta te nie bardzo nadają się na rozkładówki z racji mocno przeciętnej urody. No chyba, że oglądającemu chodzi o tzw. "całokształt". A, to co innego, bo jest na czym oko zawiesić, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Ale w sumie w komiksie przecież nie tylko o urodę chodzi. Tu liczy się treść oraz ekspresja, z jaką jest ona przekazana. I to autorowi wychodzi wyśmienicie. Świetna kreska podkreślająca emocje równie dobrze eksponuje ruch. Efekt "dziania się" został osiągnięty przede wszystkim sugestywną mimiką i pozą, z dość częstym użyciem linii i napisów wspomagających ruch. Mimo wielkiej szczegółowości kreski czytelność kadrów jest pierwszorzędna. I tylko żal, że w naszym pięknym, nadwiślańskim kraju tak mało Fujisawy w księgarniach.
Laurefin.
|