Akamatsu Ken
Autor tasiemcowatych harem-mang, twórca przeciętnych romansideł. Wielbiciel damskich majteczek w wersji rysunkowej. Ten, któremu bywalcy anime.com.pl przypisują autorstwo „Video Girl Ai” (bo przecież ogólnie wiadomo, ze jak coś ma „Ai” w tytule to musi być „Video Girl Ai”). Pogromca mitu o niezniszczalnych bohaterach. Męski feminista i damski szowinista w jednym. Przedstawiam państwu – oto Ken Akamatsu!
Urodził się 5 lipca 1968 roku w prefekturze Kanagawa. Zarzucę teraz kilkoma mało istotnymi informacjami, żeby mieć z głowy co bardziej dociekliwych czytelników i wszystkich szalonych Japończyków, którym taka wiedza do czegoś się przydaje. Ken jest człowiekiem niewielkiej postury (50 kg, 168 cm wzrostu). Ma grupę krwi typu B.
Jak większość kolegów po fachu, we wczesnej młodości Akamatsu nie marzył o karierze mangaki. Swoją przyszłość wiązał raczej z informatyką. Jako uczeń liceum (a przy okazji szef kółka informatycznego) wraz z kolegami stworzył grę video, która odniosła spory sukces na rynku. Orłem-sokołem w nauce też nie był. Dwa lata próbował dostać się do Todai (Uniwersytet Tokijski) na kierunek operatorski (w Polsce to się nazywa „Sztuka Operatorska”, w Japonii pewnie jakoś podobnie). Jak można się domyślić, nie zdał egzaminów wstępnych i w efekcie rozpoczął studia z literatury na Uniwersytecie Chuo. Zastanawiał się nad trzema kierunkami: animacją, wspomnianą wcześniej sztuką operatorską i powieściopisarstwem, a skończył jako trzy w jednym, czyli mangaka. Nie ma to jak spełnienie wszystkich marzeń. Ale wróćmy do naszych baranów.
Na uniwersytecie wstąpił do klubu mangowego, gdzie pomagał tworzyć fanziny i brał czynny udział w konkursach dla młodych talentów. Rok 1993 był dla niego przełomowy. Właśnie obronił pracę dyplomową, a czasopismo Shounen Magazine (Shukan Shonen Magajin, wydawnictwo Kodansha) przyznało mu pierwszą nagrodę za komiksową opowieść miłosną „Kids: Game in Summer”. Dostał propozycję stworzenia historii, która zawierałaby w sobie nieco techniki i sporą dawkę dziewczęcego wdzięku. Tak powstała manga „Ai Ga Tomaranai” (1994, 9 tomów). Cieszyła się na tyle dużą popularnością, że Shounen Magazine drukowało ją aż do roku 1997.
Potem przyszła kolej na one shot „Itsudatte my Santa”. Tu źródła internetowe podają różne daty, ja będę trzymać się roku 1998. W 2003 powstały dwa odcinki OAV „My Santa”, dzieło studiów Sol Blade i Three Fat Samurai.
W roku 1997 Akamatsu rozpoczął prace nad swoją najbardziej znaną serią „Love Hina” (14 tomów). Opowieść rodziła się wśród burzy mózgów, bowiem w wymyślaniu scenariusza brało udział nieco luda. Asystenci i edytorzy dumali dzień i noc nad chwytliwą a jednocześnie niegłupią fabułą, która mogłaby się spodobać czytelnikom. Z początku miało być trzech bohaterów płci niepięknej i tyleż samo urokliwych dziewuszek. Potem jednak, małymi kroczkami z masy szalonych pomysłów wyłoniła się wersja ostateczna, którą znamy dzisiaj. „Shounen Magazine” drukowało kolejne rozdziały od października 1998 do października roku 2001. Sześć milionów sprzedanych egzemplarzy tej mangi przysporzyło jej autorowi sławy a popularność, jaką zdobyła historia pierdołowatego Keitaro pozwoliła Kenowi Akamatsu wypłynąć na szerokie wody. Przyznana w 2001 roku Kodansha Award Manga za Shounen 2001 utrwaliła jego pozycję na mangowym rynku. Sukces komiksu wywołał zainteresowanie rynku wizualnego. W kwietniu 2000 w japońskiej telewizji pojawił się serial „Love Hina”, liczący 25 odcinków, stworzony dzięki kooperacji kilku studiów animacji (Xebec, Production I G, Anime R, i in.). Zaraz potem w grudniu tego samego roku, wspomniane już studio Xebec (we współpracy z TV Tokio i Yomiko Adverstising) wypuściło „Love Hina – X’mas Special – Silent Eve” (44 min). W następnej kolejności pojawił się OAV „Love Hina Spring Special – I wish Your Dream” (kwiecień 2001, 45 min, i ten sam zestaw twórców), a w roku 2002 trzyodcinkowy OAV „Love Hina Again” (Xebec).
Porwany przez przemysł audio/video Akamatsu, pokusił się o napisanie historii, która stała się podstawą scenariusza do dwudziestosześcioodcinkowego serialu anime o wdzięcznym tytule „Ground Defence Force! Mao-chan” (emisja w Japonii lipiec- grudzień 2002, studio Xebec).
Zachęcony sukcesem „Love Hina” postanowił stworzyć kolejną mangę opartą na szablonie „pierdoła i laseczki”. Tak powstał „Mahou Sensei Negima”. Kodansha rozpoczęło wydawanie komiksu w roku 2003 i do tej pory ukazało się 19 tomów. Swoją drogą płodny autor z tego Kena, tak o niczym dziewiętnaście książeczek cpyknąć… Choć tytuł wywołał spore zainteresowanie wśród czytelników, nie odniósł tak spektakularnego sukcesu, jak „Love Hina”. Nie pomógł ani cukierkowy serial TV (2005 studio Xebec i Kanto Magic Socjety), ani liczne OAV-y („Mahou Sensei Negima! – Spring (Haru)” 2006 – studio Shaft; „Mahou Sensei Negima! – Summer (Natsu)” 2006 - studio Shaft; „Maho Sensei Negima! Introduction film” 2004, trzy epizody, studio Xebec).
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, jak mawiali starzy Chińczycy, ale Akamatsu zdaje się o tym nie pamiętać. Nie pamiętają o tym również filmowi potentaci ze studia Starchild Records, którzy w roku 2007 wypuścili na rynek live-action „Mahou Sensei Negima! Parallel”. No cóż, każdy orze jak może, mówiąc kolokwialnie.
Na koniec przeglądu twórczości tego mangaki wspomnę jeszcze o „Uta Kata” (2004). Co prawda Ken nie napisał scenariusza ani też nie narysował mangi o tym tytule, ale współpracował przy tworzeniu ilustracji do jednego z endingów. Myślę sobie, że pewnie zrobił to, żeby choć na chwilę oderwać się od nieco przechodzonego i nudnawego Negi Springfielda.
Akamatsu znany jest z tego, że dość często bywa gościem na stronach swoich mang. Jak widać na załączonych obrazkach, do najprzystojniejszych nie należy. Jego chibi straszy tu i ówdzie i nie ma siły, żebyście się na nie nie natknęli.
Trzeba przyznać, że mangi tego autora czyta się dobrze nie tylko ze względu na dużą dawkę humoru językowego i żartów sytuacyjnych. Specyficzny, płynny styl rysowania sprawia, że po „Love Hina” czy „Mahou Sensei Negima” sięgną nawet ci manganiacy, którzy nie przepadają za „haremowymi” komiksami. Postacie być może nie zachwycają szczególnie wysublimowaną kreską, za to drugi plan zrobiony jest porządnie i choćby z tego powodu warto zajrzeć na karty komiksów pana Akamatsu. Być może jest to zasługa licznego sztabu asystentów, którzy z mozołem, dzień po dniu wypełniają tuszem zaznaczone miejsca i wyrysowują co nudniejsze elementy. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Osobiście przebrnęłam z wielkim trudem przez Negimę w wersji komiksowej i telewizyjnej. Męczyłam się głównie dlatego, że harem-manga nie jest gatunkiem, który Laurefiny lubią najbardziej. Relację z tego traumatycznego doznania możecie przeczytać w tutaj. Natomiast „Love Hina” ma w sobie coś, co sprawia, że mimo wszystko wraca się do tego tytułu z sentymentem. I nie odstraszają mnie ani tabuny żądnych krwi nastolatek, ani do szpiku kości nieśmiały i zakręcony główny bohater. Ten tytuł udał się panu Akamatsu nad wyraz dobrze, nic więc dziwnego, że do tej pory cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem.
Laurefin.
|