Od dwóch dni biblioteka stała pusta. A właściwie prawie pusta. Pozasłaniane szczelnie okna, brak ludzi kręcących się w okolicy, o co zadbały straże (groźba powieszenia za kciuki, jaką zaproponował Magus dla nie wywiązujących się ze służby, działała zdumiewająco dobrze) i wręcz uderzająca cisza dookoła, przerywana jedynie szelestem liści dorodnych jabłonek rosnących na placu przed biblioteką. W środku, w otoczeniu licznych lichtarzy, setek woluminów, kurzu i starzyzny przesiadywała tylko jedna osoba.
Leene spodziewała się, że budzący grozę czarnoksiężnik wykorzysta innych do poszukiwania informacji, a sam zajmie się... właściwie nie wiedziała, czym według niej powinien zajmować się ktoś taki jak Magus. Oddawanie się obrzydliwemu wyuzdaniu całkowicie nie pasowało do jego surowej twarzy, ku jej zdumieniu nie zachowywał się też jak ktoś mordujący dla zabawy. Zamiast tego, i wielu innych rzeczy wymienianych w pieśniach i opowieściach, zajął się sam poszukiwaniem potrzebnych informacji, nie pozwalając nikomu innemu przekroczyć progów biblioteki, którą widocznie uznał za własne terytorium.
Sama nie wiedziała do końca, dlaczego tego wieczoru wymknęła się ze swoich komnat i skierowała w stronę bibliotecznego gmachu, kurczowo ściskają w palcach kaganek dający nikłe światło. Drzwi zaskrzypiały, gdy je pchnęła. Doznała niejakiej ulgi, gdy znalazła się w środku - drzwi były ciężkie, a ona nie była przyzwyczajona do samodzielnego otwierania czegokolwiek. Zawsze, odkąd tylko pamiętała, kilka kroków przed nią znajdował się ktoś ze służby, kto otwierał przed nią drzwi, spełniał wszelkie zachcianki. Nieoczekiwanie poczuła satysfakcję.
Rozejrzała się ostrożnie, przyświecając sobie kagankiem. W pomieszczeniu panowały niemalże nieprzeniknione ciemności, z trudem odróżniała kształty odleglejszych regałów. Kurz kręcił ją w nosie, a półki, rząd po rzędzie wypełnione książkami, budziły lekki atak paniki. Jak w tym wszystkim znaleźć szybko potrzebne informacje? Wiedziała, że zbiory były starannie katalogowane, ale mimo wszystko...
Po minięciu kilku regałów zauważyła w głębi pomieszczenia wnękę ze schodami prowadzącymi w dół, oświetlonymi słabym i niepewnym, migotliwym światłem. Cóż, teraz wiedziała, gdzie jest Magus. Pchana impulsem i ciekawością, czując się zupełnie jak bohaterka mrocznych romansów, w których zaczytywała się jako młoda panienka, ruszyła przed siebie, ostrożnie przytrzymując suknię i starając się stąpać jak najciszej.
Siedział obrócony do niej plecami, blask licznych lichtarzy rzucał na jego niezwykłe włosy fantazyjne refleksy. Stół, przy którym siedział, zastawiony był po brzegi woluminami. Po obu stronach potężnego, dębowego mebla stały wysokie stosy ksiąg.
- Nie powinnaś tu być. - przystanęła, czując jak serce zamarło jej w piersi. Usłyszał ją! W jego głosie brzmiała zwykła nuta irytacji (w romansach nigdy tak nie było!), a także zmęczenie.
- Cóż... - zaczęła niepewnie, naśladując nieświadomie swojego męża, gdy nie wiedział, co powiedzieć. - Ale jednak jestem.
- Ciekawość? - zapytał, poświęcając jej jedno tylko spojrzenie ponad ramieniem, by znów wrócić do pracy.
- Może trochę. - przyznała szczerze, podchodząc bliżej. We wszystkich powieściach bohaterki w takich sytuacjach nie czuły strachu, a głos im nie drżał, gdy odkrywały mroczne sekrety. Leene gorąco pragnęłaby, żeby tak było i w jej przypadku, ale drżały jej nawet nogi, przez co zmuszona była iść powoli i nieco chwiejnie, żarliwie modląc się o to, aby nie potknąć się o nic i nie przewrócić. Szczerze wątpiła, aby Magus w razie czego przytrzymał ją.
Podeszła na tyle blisko, by móc zajrzeć mu przez ramię. Zrobiła to, starając się zachować możliwie największy dystans. I znowu poczuła na sobie srogie spojrzenie szkarłatnych oczu. Księga, którą przeglądał zapisana była drobnym, wąskim pismem, przy poszczególnych akapitach znajdowały się starannie wykonane ryciny, których nie potrafiła ani opisać, ani zrozumieć. Kartki były pożółkłe ze starości i z całą pewnością kruche. Ostrożnie obrócił stronę. Mimowolnie zwróciła uwagę na jego dłonie. Bez grubych, skórzanych rękawic wyglądały zupełnie inaczej. Długie, wysmukłe palce, wyraźnie odznaczające się kostki i ścięgna malujące się pod skórą. I brzydka blizna przecinająca wnętrze dłoni. Przyglądałaby się dłużej, odnajdując coraz to inne niedoskonałości, ale odkaszlnął znacząco, wprawiając ją w zakłopotanie.
- Przyszłaś tutaj postać nade mną?
- Czy Zeal naprawdę unosiło się w powietrzu? - zapytała o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej na myśl.
Potwierdził. Nie wyglądał na zaskoczonego. Jego twarz nie wyrażała jakichkolwiek uczuć.
- Utrzymywało się w powietrzu dzięki magii. Nie miasto, czy zamek, ale cały kontynent, z rzekami i wzgórzami. Panowało na nim wieczne lato. Było całkowitym przeciwieństwem pokrytego nie znikającą nigdy warstwą śniegu i lodu, niegościnnego lądu zamieszkanego przez Przyziemnych. To byli ci, którzy nie zostali obdarzeni darem magii. - wyjaśnił, widząc zakłopotanie na jej twarzy.
- To chyba nie było zbyt uczciwe wobec tych ludzi, prawda? - zapytała cicho.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- I tak wszystko runęło prosto w fale oceanu, więc co za różnica?
- Dlaczego?
- Bo czerpali moc od czegoś, czego nie znali. - mięśnie na jego twarzy drgnęły, zacisnął zęby. - Pragnąc coraz więcej i więcej w końcu sami ściągnęli sobie zagładę na głowy. A przynajmniej zrobiła to królowa, oby jej ziemia ciężką była!
W jego głosie pobrzmiewał gniew i coś gorzkiego, czego nie potrafiła nazwać. Ku swojej irytacji odkryła, że wielu rzeczy w tym człowieku nie mogła określić. Był przerażający, niczym monstrum z najgorszych koszmarów sennych i równie tajemniczy, co nocne niebo lub morskie otchłanie. Przynajmniej bez kosy (generał stanowczo nalegał, aby ją zostawił. Prawdopodobnie Magus uległ dla świętego spokoju) i zbroi (zostawionej prawdopodobnie też dzięki jej dzielnemu rycerzowi), którą zastąpiła koszula z misternie wyszywanymi rękawami, nie wyglądał już, jakby miał ją lada chwila zabić.
Mimochodem zauważyła, że pomyślała o nim jak człowieku.
- Zależy ci na odszukaniu swojego dziedzictwa? - zapytała cicho.
Prychnął w odpowiedzi.
- Zeal runęło w wodę i tam jest jego miejsce! Ma spoczywać w cholernym spokoju aż nie nastąpi koniec świata, martwe! Nawet w pamięci! - z irytacją przewrócił stronę, nieco zbyt mocno, róg kartki pokruszył się, opadając na blat i podłogę. Wymamrotał pod nosem przekleństwo, którego nikt nie wypowiadał w obecności dam. Leene poczuła, jak palą ją policzki z zażenowania. W pierwszym odruchu chciała go zganić, ale wydało jej się to idiotyczne. I nie mogła przewidzieć, jak się zachowa.
- Dlaczego w królestwie ludzi władali Mistycy? - zapytała zamiast tego.
Obrócił się i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Coś jakby... zaskoczenie? Potem na jego twarz na powrót wpełzł ironiczny uśmieszek.
- Wydaje mi się, że masz jakieś królestwo do rządzenia.
***
Ciągnięci jakąś nieokreśloną siłą zmierzali stale na północ, coraz bardziej zagłębiając się w ludzkie włości. Nie natknęli się na nikogo, zupełnie jakby czuwała nad nimi jakaś niewidzialna siła, zapobiegająca spotkaniom, które mogłyby przeszkodzić im w dodarciu do celu.
Las, zza którego wyłaniały się surowe, toporne wieże zamku, nosił ślady bytowania ludzi. Tu i ówdzie napotykali pnie, a tylko szczęściu i miotle Ozziego zawdzięczali to, że żadne w nich nie wpadło we wnyki zastawione na dziką zwierzynę.
Schala obejrzała się za siebie, wpatrując się w lśnienie metalu, migoczące gdzieś pomiędzy liśćmi. Napawało ją to strachem, a Ozziemu zasznurowało usta. Nawet jeżeliby chciał wracać i opuścić "przeklęte ludzkie ziemie", to nie za bardzo miał jak. Za nimi maszerowały monstrualne machiny, które nie miały prawa istnieć.
Nagły szelest oderwał jej uwagę od obserwacji olbrzymiego golema. Odwróciła się powoli, czując jak krew odpływa z jej twarzy, a serce nieomal staje w piersi. Przed nią znajdowało się aż nazbyt znajome plugastwo, kryjące ciało w twardej, najeżonej kolcami skorupie, pełznące powoli i nieubłaganie w stronę dziewczyny. Gdzieś obok znajdował się Melvin, który coś wykrzykiwał, ale nie potrafiła rozróżnić słów, zupełnie jakby nagle przestała słyszeć cokolwiek, poza złowrogim świstem dobiegającym z paszczy potwora. Przed oczyma zamajaczyły jej jakieś niewyraźne wspomnienia, pozostałości po wielotysięcznym życiu w...
Ozzie szarpnął ją za ramię, chcąc zmusić dziewczynę do jakiejkolwiek reakcji, ale ciągle stała jak wmurowana w ziemię, z szeroko otwartymi oczyma i rozwartymi ze strachu źrenicami. A potem zaczęła krzyczeć.
Mistyk odsunął się mimowolnie o krok. Tylko raz słyszał coś takiego, a przecież dochodziło to z oddali, z ust mordowanych mieszkańców wioski. Jej głos był podobny, mrożący krew w żyłach wrzask kogoś, kto spojrzał śmierci w oczy i poczuł zimne, kościste palce ściskające przegub.
- Odejdź, odejdź, odejdź! - wykonała gwałtowny gest ręką, z jej palców wystrzeliły płomienie. A potem jeszcze raz, i jeszcze. Jej wycie zlało się ze skowytem potwora, którego cielsko zetknęło się z płomieniami.
Jeszcze długo po tym, jak bestia zamarła w bezruchu miotała w jego stronę pociski, po czym, zupełnie nagle, osunęła się na ziemię i straciła przytomność.
***
- Mam nadzieję, że wiesz już wszystko, co trzeba, czarowniku. - Glenn oparł rękę na rękojeści miecza. Stał w bibliotece w całym rynsztunku bojowym.
- A to przeciwko molom? - burknął Magus, przeciągając się. Strzeliło mu w stawach. Skrzywił się, wstając.
- Są blisko. - generał zignorował przytyk. - Wśród ludzi panika...
- ... a spodnie twojego wojska gwałtownie zmieniają zabarwienie? - prychnął czarnoksiężnik.
Ostrze Masamune po raz kolejny zostało wycelowane prosto w jego gardło. Magus westchnął ciężko, przewracając oczyma. Leene swoim zwyczajem siedziała przy oknie, obserwując wszystko.
Zasadniczo nie był nawet pewien, kiedy królowa zaczęła uparcie dotrzymywać mu towarzystwa w bibliotece. Najpierw usilnie próbowała go zagadywać, jakby w idiotycznym przekonaniu, że jest spragniony kontaktów towarzyskich. To było drażniące. Potem, nie wiadomo jak, w kącie sali pojawiło się krzesło, na którym przysiadała i po prostu wpatrywała się w niego. To było jeszcze gorsze. Kiedy jednak pewnego dnia, gdy równo ze wschodem słońca wszedł do biblioteki i zastał królową z robótką, uznał, że świat zmierza ku końcowi. Ostatecznie nawet się do jej obecności przyzwyczaił. W przeciwieństwie do Glenna, w którym regularne wizyty w bibliotece budziły grozę i strach o los swej pani. Zaowocowało to tym, że i on stał się regularnym gościem. Magus zaczynał poważnie się zastanawiać nad otworzeniem kawiarni lub miejsca spotkań dla VIP-ów.
- Powściągnij swój język, czarowniku! - wykrzyknął Glenn, z teatralną wręcz przesadą. - Nie przystoi tak, przy damie...!
Ciągnął dalej swoją przemowę. Leene mimochodem zastanowiła się, czy potrafiłaby ją wyrecytować. Ostatnio słyszała ostre wymiany zdań obydwu mężczyzn na tyle często, że doszła do wniosku, iż jest to ich specyficzny sposób na zabicie nudy. Zresztą, po początkowym szoku, wywołanym słownictwem, jakim posługiwał się czarnoksiężnik, zaczęła się... przyzwyczajać. Ze wszystkim można się obyć, nawet jeżeli jest to sposób mówienia przechodzący z idealnego pod każdym względem salonowego języka do niedwuznacznych uwag i wulgaryzmów, jakich nie powstydziliby się marynarze i szewcy.
Ched.
strony: [1] [2] [3] [4]
|