..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia

 

 

 

 

 

 

 

KONWENTY

 >SZUKAJ


>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago




Ozzie zrzędził. Zaczął kiedy tylko minęli kurhan, ciągnął, gdy ruszyli w pierwszą lepsza stronę, mamrotał coś przez sen, a teraz jego złorzeczenie na rozmiękłą ziemię, deszcz, pustkowie, Schalę, Melvina i cały świat osiągnęło swego rodzaju apogeum. Jego towarzysze przyzwyczaili się do nieustannego potoku słów na tyle, że puszczali paplaninę mimo uszu. Droga była wystarczająco ciężka i bez tego. Zajęci wpatrywaniem się we własne stopy niemal przeoczyli gęsty dym, zasnuwający niebo ciemną, nieprzeniknioną chmurą, Ale nie mogli przeoczyć nieprzyjemnego zapachu spalenizny i krzyków, które rozbrzmiewały gdzieś przed nimi, straszliwe i potępieńcze.
- Co to? - wyszeptała Schala pobielałymi wargami. - Co się dzieje?
- Nie słyszysz, ludzka dziewczyno? - Ozzie uśmiechnął się ironicznie. - Mordują się.
- Przecież wojna już się skończyła... - zaczął Melvin, marszcząc brwi. Wystąpił kilka kroków naprzód jakby spodziewał się, że dźwięki umilkną.
- Co nikomu nie przeszkodziło dalej się zabijać. - przysadzisty Mistyk wzruszył ramionami. - Sam zresztą słyszysz. Koniec wojny wcale nie oznacza wyrzucenia broni w cholerę i wzajemnego zapraszania się na piwo.
Melvin nie odpowiedział, przeszedł kilka kolejnych kroków. Schala przystanęła na chwilę, po czym ruszyła za nim, z zaciętym wyrazem twarzy. Ozzie pokręcił głową z konsternacją i ruszył za nimi, opierając się ciężko na miotle. Witki zwisały smętnie, szarpane przez wiatr niosący pył i drobne, czarne płatki prochu, jedynej pozostałości po doszczętnie spalonych rzeczach.

Wkrótce dotarli do wzniesienia porośniętego smętnymi drzewami i krzewami o rzadkim listowiu, ze szczytu którego mogli obserwować sytuację w dolinie. Chociaż, jak stwierdził Melvin, gdy zerknął w dół, stanowczo wolałby nie mieć takiej możliwości. Gdy jednak zaczął patrzeć nie mógł oderwać wzroku. Z jakiejś chorobliwej fascynacji, przerażenia, jego oczy wbijały się w malutkie sylwetki poruszające się wśród pogorzeliska, pomiędzy ciągle płonącymi żywym ogniem strzech prowizorycznymi chatami, przebiegające po ścieżkach gęsto znaczonych szkarłatnymi plamami. Kilka postaci leżało w żwirze, bez ruchu, plamy czerwieni rozlewały się dookoła nich, ktoś inny czołgał się, pozostawiając za sobą purpurową smugę, w poszukiwaniu schronienia. Ciężki miecz opadł na jego kark, głowa odtoczyła się na bok.
- Dlaczego oni to robią? - gdzieś obok usłyszał drżący głos Schali. - Dlaczego ci ludzie ich zabijają?
- Bo mogą - burknął Ozzie, z niesmakiem przyglądający się rzezi pobratymców.
- Ale przecież oni nie zrobili nic złego, oni tylko...
- Żyli? - podsunął stary Mistyk, śmiejąc się bezgłośnie i gorzko. - Jak widać, niektórym coś takiego w zupełności wystarczy.
Wyciągnął rękę, i szarpnął Melvina za koszulę, odrywając jego uwagę od masakry na dole.
- Chodźmy stąd, zanim i nas usmażą.
Ten skinął głową, starając się przełknąć ślinę. Nie udało się. W ustach mu zupełnie zaschło, na języku czuł smak popiołu.

***

Przez część nocy maszerowali pospiesznie, starając się oddalić jak najbardziej od miejsca masakry, nasłuchując uważnie i niemalże podskakując, gdy coś w pobliżu zaszeleściło, lub gdy pojedyncza gałązka trzasnęła komuś pod stopą.
Byli całkowicie przekonani, ze gdyby wpadli na ludzi mogliby podzielić los mistycznych osadników. Wszyscy, nawet Schala, która mogła zostać stracona za samo podróżowanie w ich towarzystwie, jeżeli nie uznana za przedstawicielkę ich rasy. O ile Melvin się orientował, to ludzie nie znali nikogo poza samym Magusem, kto miałby włosy w tym szczególnym kolorze, a nawet jego uznawali za Mistyka.
Na wrzosowisku, którym maszerowali rosły drzewa, najpierw pojedyncze i oddalone od siebie, potem coraz bardziej gęste, by w końcu przerodzić się w leśne ostępy, straszące powyginanymi konarami i niemalże nieprzeniknionym mrokiem. Niebo było szczelnie zasłonięte koronami drzew, z których co chwila dobiegały odgłosy wydawane przez nocne zwierzęta.
Zapach dymu ciągle im towarzyszył, ich ubrania przesiąkły jego wonią, tak samo jak umysły, w które obraz pogorzeliska wrył się na stałe.
Gdzieś w gęstwinie pohukiwała sowa, gdzie indziej coś zaszeleściło, gdy jakieś nocne stworzenie przemknęło pomiędzy krzewami. Melvin wzdrygnął się, ale zauważył, że Ozzie też był spięty. Kostki mu pobielały od zbyt mocnego ściskania trzonka miotły.
- To tylko zwierzęta - wymamrotał młody Mistyk. Ku swojej irytacji stwierdził, że nie brzmiał zbyt pewnie, zupełnie jakby bał się najzwyklejszych ciemności.
"Jeszcze tego brakowało. Dostarczę kolejnego powodu do tego, żeby mógł się ze mnie nabijać", pomyślał Melvin.
- Zamknij się, idioto. - obrugał go szeptem Ozzie. - Ktoś za nami idzie, jakbyś nie zauważył.
Chłopak zamrugał i spróbował się dyskretnie rozejrzeć, ale widocznie nie robił tego na tyle skrycie, na ile mu się wydawało, co boleśnie udowodniło mu dźgnięcie miotłą w bok.
- Po co ta przemoc? - odezwał się nagle skrzekliwy głos. Melvin z ponurą satysfakcją zauważył, że przysadzisty Mistyk podskoczył. Z trudem udało mu się odróżnić w ciemności zgarbioną sylwetkę zakutaną w długi, powłóczysty płaszcz. Postać podeszła w ich stronę, zdawałoby się bezgłośnie.
- Nie musicie się obawiać, wędrowcy. - poły płaszcza uniosły się na chwilę, jakby napotkana osoba demonstrowała im pozbawione broni ręce. - Nie uczynię wam krzywdy, ani nie sprowadzę na was ludzi. Albo i Mistyków.
- A my niby mamy ci ufać? - warknął Ozzie, dumnie wbijając miotłę w ziemię niczym jakiś sztandar.
- Cóż, to czyniłoby sprawy znacznie bardziej wygodnymi, ale skoro nie mogę na to liczyć, to trudno. - postać wzruszyła ramionami. - Mogę wam tylko powiedzieć, że wybór należy do was.
- Czy ci zaufamy? - przysadzisty Mistyk uśmiechnął się ironicznie. Melvin pacnął się otwartą dłonią w czoło. I tak już został, gdy usłyszał odpowiedź.
- Nie. Możecie pójść za mną albo wpaść ręce ludzkiego oddziału za wami, tudzież trafić prosto w ręce nieludzkich harcowników przed wami.
- Skąd możesz to niby wiedzieć? - młodszy mężczyzna założył ręce na piersi i przechylił głowę w namyśle. - Nie widzieliśmy cię, a nie mogłeś być zbyt daleko... w dodatku obie grupy muszą być w pewnym oddaleniu od siebie.
- Przyjmij do wiadomości, że ja takie rzeczy po prostu wiem. Nie ważne jak. - wydawało mu się, że usłyszał w głosie tajemniczej postaci coś jakby cień uśmiechu.
- Powiedzmy... - zaczęła Schala. - że pójdziemy za tobą.
- Zamilcz, ludzka dziewczyno! - syknął Ozzie. - Zgubisz nas wszystkich!
Zignorowała go zupełnie, ciągnęła dalej, wpatrując się intensywnie w ledwo widoczną mroku sylwetkę, jakby chcąc zauważyć coś, co mogło umknąć ich oczom.
- Ale nie wiemy, kim jesteś. Jak możemy zaufać komuś, czyjego imienia nie znamy?
- Jestem Spekkio. - oznajmiła postać, jakby to wszystko wyjaśniało.
Ostatecznie i tak za nim poszli. Nie mieli wiele do stracenia - oderwani od swojego czasu, błąkający się na oślep przez lasy i pola, w poszukiwaniu jednej jedynej osoby, o której miejsce pobytu nie można było otwarcie wypytywać.
- Napotkacie na niebezpieczne wspomnienia. - w małym domku w leśnych ostępach, przy trzasku płonącego w kominku drewna, grzejąc dłonie o kubki z ziołowym naparem, wsłuchiwali się w głos ciągle przyodzianego w długi płaszcz i praktycznie niewidocznego spod niego Spekkia. Nie przestał wydawać się złowrogi i skrzekliwy, ale było w nim coś jeszcze, co zmuszało do słuchania. Niemożliwie do określenia, jak cała postać. - Wspomnienia, które mogą ranić głębiej, niż zraniłoby ostrze zaklętego miecza. Sprawią, że nic nie będzie takie, jakie było wcześniej.
- Brednie - syknął Ozzie w swoją herbatę. - Wspomnienia nie mogą ranić, one już były.
Ramionami skrytymi pod ciemnym, ciężkim płaszczem wstrząsnął bezgłośny śmiech.
- Ten moment w historii, też już b y ł, prawda?
Wciągnęli powietrze, jak na komendę otwierając szeroko oczy z zaskoczenia.
- Ale skąd ty... - wyszeptała cicho Schala, nie będąc w stanie mówić głośniej.
- Och, po prostu wiem. - odparł Spekkio zniecierpliwionym tonem. - Chcę wam tylko powiedzieć, że walka we własnej głowie jest zawsze znacznie cięższa od tej z użyciem stali.
- Własna głowa przynajmniej mnie nie zabije. - wymamrotał Melvin. Westchnął i opuścił wzrok, obserwując pływające w kubku drobne listki - Ale masz chyba rację. Widzieliśmy, jak łatwo jest zabijać. - wzdrygnął się mimowolnie i zignorował prychnięcie Ozziego - To tylko ruch, jeden, szybki, jak mrugnięcie okiem. Tu nie ma miejsca na wątpliwości, czy rozpamiętywanie. Ciach i już. Koniec. Ze wspomnieniami się tak nie da.
- Będą wracały i wracały. - dokończyła za niego Schala. - I nic nie można na to poradzić. Nawet nad własnym umysłem nie ma się pełnej kontroli.
- Mów za siebie. - wpadł jej w słowo Ozzie.

Gdy w końcu legli na posłania, długo nie mógł zasnąć, mimowolnie wyobrażając sobie nie tak daleką przyszłość. Znajdą go w końcu, spotka Magusa, podłego zdrajcę, człowieka, który zgładził jego przodka. Ozzie raczej nie cieszył się na to spotkanie. Uśmiechnął się kpiąco, gdy krnąbrny umysł podsunął mu skojarzenia z rozmową z tym szaleńcem. Wspomnienie się do niego wyszczerzy, wspomnienie z okrwawioną kosą w ręku, coś co minęło, a ciągle mogło zabijać.
Nigdy jeszcze nie nienawidził zdradzieckiego władcy Mistyków bardziej niż w tej chwili.




strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[2] |

Komentarze do "Poprzez Czas cz.4 - In Memoriam"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Viol
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl


>POLECAMY!


      Sonda
   Aktualnie nie jest prowadzona żadna ankieta.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

      Top 10

      Statystyki
mieszkańcy online:

wędrowców: 0

      ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.092655 sek. pg: