Ano Kado wo Magatta Tokoro
Jak się rodzi przyjaźń? Czy rozpoczęcie znajomości od upojnej nocy jest dobrym sposobem na z udany związek? Czy „niezobowiązujący sex” nie jest tylko pretekstem dla poszukiwania bratniej duszy? Co kieruje ludźmi, że decydują się żeby pójść „na całość” z całkiem obcą osobą?
Kishimoto Yuuya właśnie stracił to, na czym mu najbardziej zależało. W wyniku wypadku utracił częściową władzę nad lewą ręką. Niby nic, powiecie, da się z tym żyć. Ale Yuuya miał ambicję zostania pianistą. Jego pięknie zapowiadająca się kariera w jednej chwili legła w gruzach. Musiał na nowo odnaleźć się w świecie, przetransponować marzenia, zmierzyć się z realiami. Rehabilitacja nie zdała się na wiele. Pozrywane ścięgna dawały o sobie znać przy każdym większym wysiłku.
I wtedy na swojej drodze spotkał Kiriyę Kazuaki.
Właściwie nie na drodze a na przejściu dla pieszych, z którego to Yuuya ściągnął Kiriyę, kiedy zapaliło się czerwone światło. Tak to już bywa, że człowiek staje się roztargniony, gdy coś mu w życiu nie pójdzie. Kiriya właśnie leczył rany po burzliwym romansie i nie bardzo potrafił się pozbierać. Przygodna znajomość stała się dla niego nagle okazją do zrzucenia z serca całego ciężaru. Do wyżalenia się, pozostawienia za sobą wszystkich niepokojów związanych z nieudanym związkiem. Najdziwniejsze zaś było to, że niezobowiązującą rozmowę zakończył niezobowiązujący seks. Od tamtego dnia Yuuya i Kiriya widywali się niemal co tydzień. Co prawda sekszenie się było głównym punktem programu, ale odnajdywali w tym swego rodzaju wyzwolenie od monotonii egzystencji. Aż pewnego dnia obaj panowie spotkali się na całkiem odmiennym gruncie i ich znajomość zawisła na włosku.
Uwaga będzie spoiler, więc niech ten akapit ominą ci, którzy chcą pozostać w nieświadomości do końca pierwszego rozdziału. A także ci, którym nie w smak poznawać dramat z rozdziału piątego. Otóż sprawa wygląda tak. Szesnastoletni Yuuya zataił przed Kiriyą swój prawdziwy wiek. Mężczyzna był przekonany, że ma do czynienia z niemal dorosłym facetem. Traf chciał, że dostał pracę w jednej ze szkół średnich. Kogo ujrzał na pierwszych zajęciach? No właśnie. Nawet kamień by się wkurzył. Kiriya nie chce mieć nic wspólnego z dzieciakiem z liceum. Yuuya natomiast czuje się dogłębnie zraniony i nie rozumie postępowania przyjaciela. Dzięki świetnemu wyczuciu klimatu autorka wspaniale nakreśliła etapy dojrzewania emocjonalnego nastolatka. Każda wielbicielka yaoi doceni dobrze poprowadzoną fabułę. Z czasem relacje tych dwóch (nie – „tych dwojga”! Błagam! Jak jest dwóch facetów to jest „dwóch”, a nie „dwojga”!) panów znów powracają do jakiej takiej równowagi. I kiedy wydawałoby się, że wszystko jest na dobrej drodze do pełni szczęścia przychodzi kolejny krach. Zostają przyłapani na romantycznym tete-a-tete przez jedną z nauczycielek. I tu nasuwa się pytanie. Jak daleko można posunąć się w obrębie takiej znajomości, by nie przekroczyć granicy dobrego smaku? Gdzie owa granica się znajduje? I czy w ogóle jest szansa na to, by uczeń i nauczyciel (niezależnie od płci i orientacji seksualnej) mogli być ze sobą na takich samych prawach, co pierwszy lepszy dorosły i pierwszy lepszy nastolatek? No właśnie. W tym momencie pojawia się następna sprawa. Czy dorastający, pełen uczuć i namiętności człowiek potrafi na chłodno zastanowić się, jakie konsekwencje może mieć jego pochopne zachowanie? A z drugiej strony, czy właśnie ta pochopność i ten brak rozsądku nie są oznaką młodości? Ludzie dorośli, pełni doświadczeń życiowych mają wiele złotych rad i z dystansem mogą rozpatrywać takie przypadki. Gdyby znaleźli się nagle w podobnej sytuacji, czy umieliby cieszyć się chwilą, czy może zabiliby wszystko zakorzenionym w głowie realizmem? Spojrzenie z dwóch stron na tę samą sprawę może przynieść zaskakująco rozbieżne wnioski. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się sprowokować forumowiczów do dyskusji na ten temat.
Zawsze nachodzą mnie przeróżne refleksje, ilekroć czytam którąś z mang Kawai Touko. To chyba dobrze, prawda? Choć bohaterowie z wyglądu są podobni do siebie jak dwie krople wody, to jednak autorka potrafi z każdego z nich wydobyć niepowtarzalne uczucia i namiętności. Do głowy by mi nie przyszło – patrząc na Kiriyę z „ Ano Kado...” i Chiaki'ego z „CUT”, by stawiać między nimi znak równości. To, że wyszli spod jednej matrycy zupełnie mi nie przeszkadza, bowiem nie ma możliwości, by ich pomylić. Co prawda obaj są kapryśnymi i humorzastymi uke (chyba już tradycyjnie u tej autorki – blondynami), ale sposób w jaki się prezentują jest zgoła odmienny. Mają całkiem inne problemy, zupełnie inne światopoglądy, do innych celów zmierzają. Dbałość o w miarę sensowny scenariusz plasuje „Ano Kado...” wysoko w rankingu komiksów yaoi godnych polecenia wszystkim tym, którzy oczekują od tego gatunku czegoś więcej niż tylko nagich pośladków. Dobre zarysowanie charakterów w połączeniu z lekkim i poprawnie osadzonym w realiach tłumaczeniem dają tytuł godny polecenia każdemu, komu niestraszne są męsko-męskie przyjaźnie. Nieco kanciasta kreska, bardzo charakterystyczna dla pani Kawai, nie ma nic z ozdobnego stylu Kaori Yuki, ani z elegancji Kazusy Takashimy. Ale nie można powiedzieć, że nie jest urokliwa. Mocno wyeksponowane, podłużne oczy odgrywają główną rolę jako przekaźnik emocji. To na nich skupia się uwaga czytelnika, to w nich szaleją uczucia i budzą się namiętności. Czystość formy wiąże się również z rezygnacją z teł wspomagających dramatyzm rozgrywających się wydarzeń. W „Ano Kado...” nie dość, że kadry zieją bielą to jeszcze teł w nich jak na lekarstwo. Ot tu i ówdzie jakaś framuga, kawałek ławki, dwa krzaki czy widoczek z chmurką. Nic rzucającego na kolana, chciałoby się rzec. Jest to jedna z najuboższych pod tym względem mang, jakie przyszło mi czytać. Ale tu się dzieje tyle emocjonujących rzeczy, że na drugi plan nawet nie ma kiedy spojrzeć.
Typowe dla Kawai Touko nieregularne kadrowanie dodaje dynamiki całej akcji. Nie chodzi o to, że wydarzenia galopują w zastraszającym tempie. Dzięki odpowiedniemu dopasowaniu kształtu ramek czytelnik może łatwiej „wejść” w nastrój, współodczuwać to wszystko, co przeżywają bohaterowie. Przyznam, że rzadko wzruszam się podczas czytania komiksów, ale w „Ano Kado” jest taki jeden moment, który wyciska mi łzy z oczu. I nie ma znaczenia, że widzę go po raz trzydziesty. Za każdym podejściem jest to samo.
Wspomniałam już nieco o tłumaczeniu. Jak w większości mang yaoi zajęła się tym grupa BoysLove i zrobiła to naprawdę dobrze. Gdyby nie to „dwoje” zamiast „dwóch” powiedziałabym, że jest to jedna z lepszych prac tego teamu skanlacyjnego.
Na koniec konkluzja, która może będzie nie na miejscu, ale co tam. Chciałabym kiedyś spotkać choć jednego chłopaka, który z takim uczuciem i szczerością przyznałby się do miłości i związanej z nią bezradności. Naprawdę bym chciała. Bo jak sobie czytam tego typu komiksy to mnie szlag trafia, że ci mężczyźni z krwi i kości prędzej się uduszą niż wycisną z siebie jakiekolwiek słowa dotyczące tego, co im w sercu gra. Ciekawe czy pani Kawai tworzy tak nafaszerowane emocjami opowieści również z tęsknoty za takimi facetami...
Laurefin.
TechnikaliaAutor | Kawai Touko | Scenariusz | Kawai Touko | Wydawca | Biblos, Libre Shuppan | Rok wydania | 2007 | Polskie tłumaczenie | BoysLove [BL] | Gatunek | shounen-ai, geika, romans | Ilość tomów | 1 |
|