Mangowe cycuchy
W pierwszym numerze magazynu „Arigato” ukazało się 15 obrazków, które przy dużej dawce dobrej woli mogły zostać podciągnięte pod cycaty fanserwis. Na forum zrobił się szum: „Ale jak to? Wszędzie tyle niedoubranych panienek! Z balonami po pas!”. Tak sobie myślę, że piętnaście stron z dziewięćdziesięciu sześciu to zbyt mało, by od razu rzucać się z pazurami na redakcję. Co prawda i artykuły nawiązywały do obrazków, ale to chyba lepiej, niż gdyby ilustracje walały się bez sensu, wrzucone do pisma z rozpędu. Okazuje się, że nawet wśród fanów mangi zdarzają się rozbieżności ideologiczne. Co prawda pismo jasno stawia sprawę, jeśli chodzi o grupę docelową, dając na okładce ukochany znaczek młodszej młodzieży – czyli +18, ale nie zmienia to faktu, że dla niektórych cycatej golizny i tak jest za wiele.
I tu schodzimy na grunt otaku, czyli wszystkich tych, którzy mangę znają i kochają. Gusta są różne, to wiadomo od dawna. Jedni lubią melodramat, drudzy komedię. Niektórzy przepadają za wielkookimi dziewczętami rodem z CLAMPa, inni wolą kreskę bardziej zbliżoną do komiksu zachodniego. Są fani yaoi i maho-shoujo. Mecha i gakuen-mono. Po co ja to wszystko piszę zresztą? Każdy, kto dobrnął aż tu- na stronę MangAnime, nie może być zwykłym melepetą i mangowym ignorantem. Przeciętny otaku zdążył przekonać się na własnej skórze, co to jest japoński komiks. Przedarł się przez gigabajty skanlacji, poznał bogaty wachlarz gatunkowy i wybrał sobie to, co mu się podoba. Sprawa zamknięta, nie ma o czym dyskutować. Jednym podobają się biuściaste dziewczęta innym smutnoocy bishouneni. I koniec tematu.
Zwykły zjadacz chleba natomiast nie ma tak łatwo. Swoją opinię stworzył dawno temu, na podstawie obejrzanego odcinka Dragon Balla lub Pokemonów. Po dogłębnej analizie doszedł do wniosku, że te japońskie wypociny są fuj i postanowił więcej tego świństwa nie oglądać. Z czasem na rynku zaczęły pojawiać się komiksy, graficznie podobne do fuj-anime. „Pewnie taki sam badziew” - pomyślał sobie zjadacz, po czym sięgnął po „Życie na gorąco”. Zakładając, że większość ludzi ma takie właśnie pojęcie o mandze nie dziwi fakt daleko idącej nietolerancji dla japońskich „błękitnookich” dziewuszek.
Jechałam kiedyś do pracy z moim kierownikiem, cudownym człowiekiem, mającym tysiąc jeden zabawnych dykteryjek na każdy dzień. Opowiadał o koledze, który posiadał dość nietypowy komputer. Otóż diabelskie to urządzenie przybrało kształt mangowej panienki w niebieskich rajtkach. Siedziała więc sobie owa dziewoja na biurku, a obfity biust wylewał jej się z przepastnego dekoltu. Jak by tego było mało, wspomniany kolega bardzo emocjonalnie reagował na wielkookie, cycate laleczki rodem z mang erotycznych, natomiast zupełnie go nie ruszały blondyny z Playboya. Mój kierownik zachodził głowę, co odbiło dorosłemu facetowi obarczonemu żoną i dziećmi, że miast pożądać świeżego, jędrnego cyca, ślini się na widok rysunku (tuszem na papierze, nie najlepszej zresztą jakości).
Uśmiechałam się, uprzejmie kiwając głową, ale jako zapalona otaku nie widziałam nic niezwykłego w tym, że ktoś ekscytuje się mangą. Sama też nie wysiedzę jednego dnia, jeśli sobie nie zajrzę do mojego zbiorku yaoi. Jak już człowiek wpadnie w kanał, nie ma odwrotu. Musi patrzeć, i patrzeć, i patrzeć... (oh yeah! - dop. rednacz.)
Ludzie, którzy z japońską kreską nie mieli do czynienia nie zrozumieją tego, co prawdziwemu fanowi mangi w sercu gra. Większość mang wrzucą do jednego kotła z pornografią, zatrzasną pokrywę i ugotują na papkę. Mimo widocznego w społeczeństwie rozluźnienia obyczajów, cały czas rej wodzą pruderia i zakłamanie. Z jednej strony widzi się czternastolatków badających sobie migdałki i obmacujących się to tu to ówdzie. Z drugiej kioskarzy, którzy chowają kondomy do szuflady, żeby nie gorszyć starszych pań i nie wzbudzać żalu starszych panów. Reklamy w mediach ociekają seksem tak, że człowiek leci do telewizora ze szmatą, żeby mu dywanu nie zapaprało. Ale „świerszczyki” stoją w salonikach prasowych na piątej półce - licząc od dołu, że nawet ja nie sięgam, nie mówiąc już o małoletnich członkach społeczeństwa. Okolczykowany sutek Janet Jackson zapowietrzył pół świata i jeszcze trochę, ale szwendające się po krzakach małolaty nikogo już nie doprowadzają do histerii.
Przyjęła się jakaś taka głupia zasada, że wszystko co narysowane, czy to komiks czy film – przeznaczone jest dla dzieci. Stąd prawdopodobnie to przerażenie w oczach dorosłych, kiedy widzą drukowane panienki z wszystkim, co trzeba oraz paroma efektownymi bonusami. Do bonusów zaliczają się dziwacznie porozcinane szatki, zupełnie niepraktyczne, za to świetnie odsłaniające uroki ciała; paski materiału lub skóry poowijane to tu to tam (wiadomo, Japończycy to zboczone świnie i wszystko by tylko krępowali); gadżety niewiadomej przydatności, najczęściej długie, świecące i groźne, kojarzące się z sado-maso. No i jak toto dzieciakom pokazać?
Sztuczka polega na tym, że w Japonii (i nie tylko, bo w Korei i Chinach również) komiksy wydaje się na tej samej zasadzie co książki. Dla wszystkich. Po coś w końcu ten bogaty podział gatunkowy jest, żeby każdy mógł sobie wybrać to, co mu najbardziej odpowiada. Są więc mangi dla całkiem małych dzieciaków, dla studentów i nastoletnich chłopaków. Dla młodych kobiet i zmęczonych życiem staruszków. Dla miłośników historii i pasjonatów robotyki.
A tytułowe cycuchy? Najczęściej zdarzają się w harem-mangach, przeznaczonych głównie dla chłopców. Ilość bogato wyposażonych bohaterek jest wprost proporcjonalna do potrzeby podglądania, jaką przejawia duża część męskiej młodzieży w okresie dojrzewania. I dobrze. Niech sobie popatrzą, co im żałować. Poza tym lepsze to, niż porno-świerszczyki z wulgarnie rozkraczonymi paniami. Że o współczesnych sex-filmach nie wspomnę. Choć z drugiej strony... Japońskie pornosy trochę różnią się od tego, do czego przyzwyczaił nas zachodni przemysł branżowy. Ale nie o tym, nie o tym...
Cycuchy królują również w shoujo rysowanym przez mężczyzn, zwanym często ecchi. Mangaczki stawiają raczej na sercowe uniesienia, natomiast ich koledzy po fachu wolą pokazać fizyczną fascynację. Weźmy choćby tytuły Masakazu Katsury. Ewidentne przeznaczenie dla nastolatków płci niepięknej, z uwzględnieniem duchowych rozterek. No i te urocze, biuściaste dziewczęta. Czego można chcieć więcej?
Mecha też nie gardzi cycatymi bohaterkami. Fabuła może zahaczać o szczegółowe informacje z nanotechnologii, ale i tak się znajdzie kilka atrakcyjnych pań z dekoltami do pępka. Dlaczego? Bo w mecha gustują głównie chłopcy, więc czemu by im nie zrobić przyjemności i nie dorysować seksownej pani doktor lub inżynier? Swoją drogą jak oni robią te kombinezony, że tak świetnie przylegają do TAKICH kształtów? Od razu widać, że zaawansowana technologia...
Bez gigantycznych... zaraz, jak to było?.. (Lau biegnie do regału i zagląda do „Dragon Balla”)... a już wiem! Balą, baląąą! Bez gigantycznych dydków nie byłoby również porządnego geika. Mangi przygodowe to również męska domena. Co prawda zdarzają się tytuły rysowane przez panie (patrz FMA), ale nie zmienia to faktu, że i tu bogato wyposażone dziewuszki nie są rzadkością. Powiedziałabym nawet, że żadne geika nie obejdzie się bez słodkiej, cycatej istotki. Czasem zdarza się, że to właśnie bąblasta panienka jest główną bohaterką. Wtedy to dopiero jest szał ciał i uprzęży. Pokazana z dołu, z góry, z boku, od tyłu, po skosie... Człowiek oczopląsu dostaje, jak na to patrzy. Wystarczy zajrzeć do „You're Under Arrest!”, żeby serce wyrwało się pod sufit.
Akcja i sensacja nierozerwalnie łączą się z atrakcyjnymi kobitkami. Kiedy skacze ciśnienie, a adrenalina buzuje w uszach, człowiek chciałby dosięgnąć nieba. Nie tylko tego prawdziwego.
Mająca czym oddychać niewiasta ze spluwą to obrazek wielce urokliwy i podniecający. Kto by nie chciał wpaść w łapki dziewczęcia, które wie co robi?
Hentai, jak wiadomo wszem i wobec, nie jest przeznaczony dla dzieci. Tylko idiota mógłby sądzić, że to manga dla jego 8-letniego synka. Co jak co, ale okładki komiksów tego rodzaju jasno dają do zrozumienia, że grupa docelowa musi przekroczyć wiek, kiedy dwa zgrabne baloniki przestaną kojarzyć się z matczynym mlekiem, a zaczną z erotyką i uświadomionym podnieceniem.
Jaki wniosek można wysnuć z tego pobieżnego przeglądu mangowych gatunków z cycuchami w tle? Ano przede wszystkim taki, że większość komiksów jest przeznaczona dla czytelników powyżej 12 lat. Niektóre noszą stempelek +18 – co sugeruje, że ktoś tam jednak myśli, zanim wypuści toto na rynek. Poza tym umieszczenie na okładce baloniastej laski świadczy o tym, że w środku raczej nie znajdziemy instrukcji karmienia niemowlaków.
Wszyscy obrońcy moralności, walczący o ochronę niewinności dziecięcych duszyczek powinni zasięgnąć języka, zanim zaczną podnosić raban. Informacje przenoszone pocztą pantoflową nie są wiarygodnym źródłem wiedzy. Co prawda wikipedia też momentami przekłamuje dane, ale lepiej tam poszukać kilku związanych z mangą haseł, niż pytlować z sąsiadkami na tematy, o których nie ma się bladego pojęcia. Niejednokrotnie spotkałam się z zarzutami pod adresem „tych wyuzdanych, chińskich świństw”, które pochodziły od osób zupełnie nieobeznanych z tematem. Wyrabianie sobie zdania na podstawie tego, co powiedział Kowalski spod czwórki jest najgorszym z możliwych sposobów.
Niestety posiadanie „zbiorczego” własnego zdania jest typowe nie tylko u nas i nie dotyczy jedynie zagadnienia biuściastych dzieweczek. Można powiedzieć, że jest to globalna choroba, na którą cierpią wszyscy ci, którym się nie chce samodzielnie myśleć. Albowiem myślenie męczy, szkodzi zdrowiu i głowa od tego niemożebnie boli. A kiedy nie trzeba myśleć fajnie jest, „Plebanię” można w spokoju obejrzeć, ciasto upiec, z psem iść na spacer. I sąsiedzi wydają się tacy jacyś bliżsi. No i mamy z nimi wspólne tematy. Można skrytykować ostatnie wystąpienie prezydenta, pogadać o tym czy innym polityku. I o tych świńskich obrazkach z gazety - co to ją ostatnio Maciek do domu przywlókł, też.
No żyć nie umierać.
Laurefin.
|