Yoshitomi
Część trzecia
Stał zupełnie nieruchomo, a płytki, prawie niezauważalnie unoszący klatkę piersiową oddech sprawiał wrażenie, jakby mężczyzna rzeczywiście był tylko kamienną figurą. A jednak żył. Żył i jego czerwone, obwiedzione szarymi obwódkami oczy połyskiwały złowieszczo, gdy słuchał kroków na korytarzu. Szybkich i miękkich. Kobiecych.
Chwilę później ktoś pchnął drzwi, a wiatr zaszeleścił w papierach leżących na biurku. Parę kartek poderwało się do góry, okręciło w powietrzu i powoli upadło na drewnianą podłogę. Nie odwrócił się w stronę przybyłej, jedynie jego oddech nieco przyśpieszył, skraplając się na szybie. Dotknął okna palcem, mrużąc oczy, gdy przeniknęło go zimno z zewnątrz.
- Co porabia nasza słodka Yoshitomi? – zapytał chłodno, modląc się w duchu o jak najszybszą i najkrótszą odpowiedź. Był zmęczony i nie chciał rozmawiać. Nie teraz.
- Śpi. – Ciągle nie zamknęła za sobą drzwi, a przeciąg, który stworzyła, szarpał papierami w pomieszczeniu. Zamarła, równie nieruchoma, jak jej rudowłosy rozmówca. Czekała na jego reakcję, na jakikolwiek ruch, gotowa w każdej chwili uciec lub zablokować cios.
Skrzywił się. Nie miał nic przeciwko czekaniu, ale jeżeli ta dziewczyna ma zamiar wylegiwać się w łóżku w czasie, w którym on wprowadza w życie swój plan przygotowywany latami…
Deszcz zabębnił w szybę, a on mimowolnie zaklął. Nienawidził deszczu. Nienawidził go, a tutaj zawsze padało. Cały dzień i całą noc. Nieustanny, cholerny deszcz i zaciągnięte chmurami niebo. Co on tu właściwie robił? On, niepokonany shinobi, który jeszcze nigdy nie przegrał żadnej walki? Czy nie lepiej byłoby leżeć gdzieś na plaży, zatrudnić tych wszystkich idiotów, których ma na usługach, do przynoszenia drinków i oglądać się za ładnymi dziewczynami? Nie lepiej upijać się do nieprzytomności i budzić się rano z bólem głowy?
Patriotyzm. Cholerna walka o ojczyznę. Bezsensowne starania, żeby z małej wioski uczynić imperium. Patriotyzm.
Po co on komu?
- Po cholerę – westchnął głosik w jego umyśle. Jak zwykle miał rację. I jak zwykle ta racja niczego nie zmieniała. Misja została wybrana, plan zakreślony, a ci idioci, jak zwykł o nich mawiać, już pracowali. I wychodziło im to całkiem nieźle, jeśli być szczerym.
- Przyśpiesz to wszystko. Kończy mi się cierpliwość – przerwał swe rozmyślania.
- Więc zaraz tam pójdę…
- Nawet nie próbuj – urwał gwałtownie. Nie chciał podnosić głosu, ale i tak dostrzegł, że kobieta jakby skuliła się w sobie, cofnęła o pół kroku w stronę ciągle otwartych drzwi.
- Boi się? Cholera, boi się? Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
A jednak cofnęła się i zmrużyła nieco oczy. Delikatne rysy twarzy jakby się wyostrzyły, mięśnie napięła i jest gotowa do natychmiastowej ucieczki bądź walki. Kolejne kartki spadły z biurka, a on nabrał dziwnego wrażenia, że nie robią tego same z siebie. Chciała go zdenerwować? Prowokowała? Ale dlaczego?
- Więc jednak się boi. Parszywe kobiety, nigdy nie wiadomo, co im łazi po tych pustych głowach – marudził głosik, a mężczyzna po raz kolejny przyznał mu ponurą rację.
Nieważne, teraz nie miał czasu na myślenie o przyjaźni, czy o jej braku. Jest misja. Na problemy rodzinne nadejdzie czas później.
- Wyślij kogoś, nie wolno ci się stąd ruszać. Będziesz mi potrzebna.
Kobieta kiwa głową i odchodzi, najwyraźniej nie chcąc o nic więcej pytać. Niebieskie włosy znikają za drzwiami, te skrzypią ponuro. Niech ktoś je naoliwi.
- Jest zła? A może się boi?
- Nonsens. Przecież nie ma czego. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Na pewno? A kto ostatnio na jej oczach zabił połowę wioski? – zapytał cicho głosik w umyśle mężczyzny. Właściwie, kto był głosikiem, a kto był umysłem?
Rudowłosy unosi kąciki ust w triumfalnym uśmiechu i zakreśla na szybie mały krzyżyk.
- Bóg – mówi głośno.
- Oszalałeś, chłopcze. Nie pomyślałeś o tym, co ona dla ciebie oddała?
- Myślałem.
Milczy zarówno mężczyzna, jak i nieznana istota w jego umyśle. Przez chwilę wydają się toczyć ze sobą niemą walkę, aż w końcu wszystko się urywa, pozostaje tylko dzwoniący o rynny deszcz. Ciszę przerywa ów wredny głosik, niecierpliwie prychając.
- I do czego doszedłeś?
- Też bym dla siebie tyle poświęcił. – Chłodna, beznamiętna odpowiedź, gdy mężczyzna powoli opuszcza powieki i zaciska dłoń na parapecie.
Głosik milknie, a krople deszczu mocniej uderzają o szybę.
***
Obudziły ją ciepłe promienie słońca, wpadające przez okno do sali. Miariko leniwie otworzyła oczy i przetarła je dłońmi, by sekundę później usiąść sztywno na szpitalnym łóżku. Tuż przed nią, w odległości około półtora metra, stał nie kto inny, jak jej ojciec. Mierzył ją lodowatym spojrzeniem szarych oczu i nawet się nie uśmiechał.
- Obudziłaś się – stwierdził chłodno, a gdy podchodził do szafki nocnej, jego kroki odbiły się echem w głosie przestraszonej dziewczyny. – Już prawie południe. Myślałem, że opuszczasz szpital dziś rano.
- Tsunade-hime mówiła coś takiego, ale… ale nie jestem pewna – zakończyła kulawo i starała się wymusić uśmiech. Nie udało jej się, a grymas, który wykrzywił usta dziewczyny, w niczym nie przypominał zamierzonego gestu.
- Mhm – mruknął z dezaprobatą i przez chwilę milczał, przyglądając się córce. – Więc, co zamierzasz teraz zrobić?
Spojrzała na niego pytająco i wzruszyła ramionami.
- Jak to: „co zamierzam zrobić”? To chyba oczywiste, że gdy tylko opuszczę szpital, zacznę trenować. W każdym bądź razie wątpię, byś dał mi czas na cokolwiek innego.
Twarz mężczyzny skurczyła się w grymasie gniewu. Gwałtownie rzucił na jej nogi jakąś pokaźnych rozmiarów paczkę.
- Grzeczniej. Chciałem tylko wiedzieć, czy masz zamiar dalej leżeć w łóżku, czy ratować swój honor i nie pozwolić towarzyszom umrzeć za ciebie.
W pomieszczeniu zapadła cisza, gdy shinobi powoli odwrócił się do niej plecami i wyciągał dłoń w stronę klamki. Coś jej nie pasowało w jego zachowaniu, ale słowa, które wypowiadał, nie dawały skoncentrować się na tym szczególe. O co mu chodziło? Ratować przyjaciół? Umierać? Kto niby, do cholery, miał umierać?
- Czekaj! – zatrzymała go cichym krzykiem. – Co masz na myśli?
- Zostali wysłani na misję do Kraju Deszczu. Domyślam się, że chcą cię pomścić – dodał i wyszedł, zostawiając ją zszokowaną.
Miariko parokrotnie otworzyła i zamknęła usta, starając się poskładać to wszystko w jedną, spójną całość. Potem dotarła do niej paraliżująca prawda.
- Jak długo byłam nieprzytomna?! – Zerwała się do góry, zrzucając paczkę na podłogę. Poczuła ból w okolicach karku, ale o wiele mniej dotkliwy niż ten, który towarzyszył poprzedniemu przebudzeniu się. Zignorowała go, mimowolnie się uśmiechając, gdy paczka uderzyła o ziemię. Ze środka zabrzęczała katana.
Gdy trzy godziny później Kakashi i Norie przekroczyli próg szpitalnej sali, zastali Miariko śpiącą i zakrytą po uszy kołdrą. Zmęczony jounin nie przyglądał jej się uważnie, a różowowłosa dziewczyna opadła na krzesło w rogu pomieszczenia. Oboje chcieli poczekać, aż czarnowłosa się obudzi. Zabawne, że żadne z nich nie zwróciło uwagi na uchylone okno.
***
Zdusiła narastający w gardle krzyk i zdobyła się na w miarę chłodny, obojętny ton głosu.
- Tak? – To lakoniczne pytanie było wszystkim, na co - w tej chwili, była w stanie sobie pozwolić. Bała się, że gdy spróbuje powiedzieć coś więcej, głos jej się załamie, a całe odgrywanie twardej i obojętnej szlag trafi.
Itachi uniósł kącik ust w okrutnym uśmiechu i ponownie przejechał dłonią po odsłoniętych ramionach dziewczyny. Czuł, jak wzdrygnęła się pod jego dotykiem, a strach, który od niej czuł, przybierał niemal materialną formę. Bawiło go to. Naprawdę go bawiło, w jakiś chory sposób zapełniając pragnienie nawiązania z kimś bliskości, a równocześnie zostawiając mu całą gamę kolejnych gestów, które mógł wykonać. Mógł ją uderzyć, pocałować, przytulić, kopnąć, mógł nawet ją zabić. Była zupełnie bezbronna, a on miał tego pełną świadomość.
- Anko… Uważasz mnie za ślepca, czy może twierdzisz, że jesteś na tyle bezbłędnym kłamcą, że będziesz w stanie mnie oszukać?
Pytanie zawisło bez odpowiedzi, a ona nie śmiała się poruszyć. W duchu powtarzała struchlałe modlitwy prosząc, żeby chłopak jej nie zabił lub żeby zrobił to szybko, zanim zaboli. O ile wcześniej myślała o możliwości walki z nim, tak teraz, gdy stał tuż za jej plecami, wydawało się to tylko głupim i zuchwałym marzeniem. Dotyk jego szorstkich dłoni paraliżował umysł Anko, a świadomość tego, że gdy odwróci głowę, ujrzy czerwony Sharingan, omal nie doprowadzała jej do obłędu. Odetchnęła, wypuszczając powietrze tak cicho, jak tylko mogła.
- Nie rozumiem – skłamała cicho.
W gruncie rzeczy, sama nie wiedziała, czy kłamie, czy też nie. Plan, który obrała, zmieniał się z minuty na minutę, zarówno pod wpływem jej wątpliwości, jak i pod wpływem jego spojrzenia. Spojrzenia, które wydawało się z łatwością odczytywać myśli dziewczyny, nawet te najbardziej zuchwałe.
- Rozumiesz – szepnął, zbliżając swoją twarz do jej policzka. – Tylko dlaczego boisz się do tego przyznać? – Była ładna, ale brakowało jej charakteru. Brakowało jej siły woli i zaciętości, która w tej chwili kazałaby Miariko zdzielić Itachi'ego w twarz, kopnąć w brzuch i wygłosić wykład na temat tego, jak powinien zachowywać się w towarzystwie dziewczyny. Tak, Anko nie miała w sobie tego, co miała Miariko. Tego, co powodowało, że Itachi próbował samą siłą woli zmienić kolor jej włosów na czarny, a tęczówkom dodać żółci.
Zarumieniła się, gdy usta Uchihy omal nie musnęły jej skóry. Robiło jej się na przemian zimno i gorąco, a w myślach przeklinała go za ten teatrzyk, którego uczestniczką ją uczynił. Nie mógł po prostu wbić jej kunai w plecy? Nie mógł powiedzieć, że uważa ją za zdrajczynię i raz na zawsze uwolnić od wspomnień? Od wężowych snów i syku w ciemnościach? Dlaczego, nawet teraz, gdy wygrał zupełnie, nie mógł powstrzymać się przed upokorzeniem jej dotykiem i szeptem, o wiele za gorącym i o wiele za bliskim? Zebrała w sobie resztki odwagi i zaciętości, które nagle uciekły.
- Nie wiem, o co ci chodzi, Uchiha. – Głos Anko zadrżał, gdy wypowiadała jego nazwisko. Może powinna użyć imienia? Przeprosić, paść na kolana i desperacko błagać o życie?
- O prawdę, Mitarashi. Powiedz mi, kto lub co na nas czeka. Tylko tyle – szepnął, zatrzymując palec na jej obojczyku. Miała ochotę wrzeszczeć i powiedzieć mu, żeby zabrał od niej swoje łapy, ale jakoś nie mogła. Nie była w stanie mu odmówić, czy to ze strachu, czy z cichej nadziei, że dzięki temu nic jej się nie stanie.
- Ja… Nie wiem… - urwała i, siląc się na spokój, odwróciła w jego stronę przerażone spojrzenie. – Naprawdę nie wiem – powtórzyła, rozpaczliwie starając się jakoś załagodzić tę sytuację i uciec. Jak najdalej i jak najszybciej wyrwać się spod dotyku jego dłoni.
- Wiem, że nie wiesz – wygiął usta w dziwnym uśmieszku i nagle przysunął ją do siebie, przez ułamek sekundy napawając się bezsilnością dziewczyny, która zamarła w bezruchu, wpatrując się w czerwień jego oczu. – Wiem, że nie wiesz. Dlatego mi pokażesz.
Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale głos utonął w ogarniającej ją senności i pustce, która towarzyszyła spadaniu w otchłań genjutsu. Drzewa, trawa i szum rzeki zostały daleko, a Anko zanurzyła się w spojrzeniu Itachi'ego.
Tak bardzo chciała rozerwać go na strzępy, odciągnąć od własnych wspomnień i zabronić mu wstępu do tej najbardziej prywatnej części umysłu. Miotając się i krzycząc, patrzyła, jak Itachi spokojnie obserwuje jej wspomnienia. Sama także w nie wpadła. Zanim straciła przytomność, widziała lecące w górę czarne ptaki. Genjutsu.
~*~
Z głuchym skrzypieniem zatrzaskują się drzwi. Ostatni promyczek światła ucieka, a w pomieszczeniu zapada ciemność. Ciemność, którą rozrywa wrzask dziewczynki leżącej na podłodze. Ból koło lewego ramienia niedaleko szyi jest nie do wytrzymania, otumania umysł i wyciska łzy z kącików oczu.
- Orochimaru-sama! – krzyczy, miotając się z bólu.
Obraz rozmywa się.
~*~
Przyszli. Znowu po nią przyszli.
Czarnowłosy mężczyzna pochyla się nad dziewczynką i sprawdza, czy ta żyje. Mała oddycha. Oczy trzyma szeroko otwarte, a powieki drgają nienaturalnie szybko. Żyje, ale prawdopodobnie oszalała. Towarzyszący mu mężczyzna marszczy lekko brwi.
- Przeżyła, Orochimaru-sama, ale nie wiem, czy będzie z niej jakiś pożytek… - uśmiecha się wrednie.
Shinobi mruży zielone oczy, a język, podobny do języka węża, na chwilę pojawia się między wargami. Cichy syk wypełnia jej umysł, gdy zaczyna rozumieć, co dzieje się dookoła, jednak ciągle nie jest w stanie się podnieść.
- Nie będzie pożytku. Mam zamiar wyjechać – stwierdza chłodno shinobi.
- A co z eksperymentem tutaj? – Jego sługa krzywi się lekko.
- Zostawiam go. Tak jak i ją. – Zerka na leżącą kunoichi i chce odejść, gdy ta nagle rzuca się do przodu i kurczowo łapie go za staw skokowy.
Podnosi na niego przerażone oczy, w których lśnią łzy.
Dalsza część jest zamazana, ani Anko, ani Itachi, nie mogą jej zobaczyć, ale ciąg dalszy pojawia się szybko. Mitarashi krzyczy i próbuje zatrzymać Uchihę, ale jej próby spełzają na niczym. Genjutsu jest silne.
Chłopak spokojnie patrzy, jak mężczyzna wstaje i odsuwa dziewczynkę nogą.
- Jesteś słaba. Nie będzie z ciebie pożytku.
Obraz znowu się rozmazuje, a Anko wydaje z siebie coś pomiędzy skowytem, a błaganiem o litość.
~*~
Znowu to wspomnienie, które już dzisiaj oglądała. Rozpaczliwie próbuje wyrwać się z genjutsu, ale nie ma szans.
Biegnie przed siebie, potyka się o wystające korzenie. W małej dłoni rozpaczliwie ściska kunai, sama dokładnie nie wiedząc, co zamierza z nim zrobić. Mija kolejny zakręt, a jej oczom ukazują się plecy smukłego mężczyzny, mimowolnie krzyczy. Cienko i rozpaczliwie, wkładając w to całą swoją energię i złudne nadzieje.
- Orochimaru-sama!
Nie odwrócił się. Szedł dalej: spokojnie i powoli.
- Orochimaru-sama!
Rzuciła kunai'em? Tak, Anko dokładnie widzi, jak wcześniej widziane wspomnienie zmienia formę i nagle pokazuje jej zupełnie inną scenę. Dziewczynka rzuca się na mężczyznę, atakuje…
~*~
I wtedy wszystko się kończy.
Koszmar urywa się, a Anko, spocona i roztrzęsiona, nareszcie może osunąć się miękko na kolana i uderzyć twarzą o mokrą trawę. Złapać oddech.
Itachi przygląda jej się uważnie i chce coś powiedzieć, ale przerywa mu pojawienie się nowej osoby na polanie. Wściekły odwraca się, by napotkać pogodną twarz Kazunaro.
- Hej! Macie już wo… - urywa w połowie słowa, wpatrując się ze skrajnym zdumieniem w szlochającą na ziemi Anko i stojącego nad nią Itachi'ego. Po chwili odzyskuje głos i tym razem jest on daleki od pogodnego. – Co tu się dzieje?
- Rozłożyliście już namiot i rozpaliliście ognisko? – Uchiha skutecznie ignoruje pytanie, po czym schyla się i bierze od dziewczyny pusty bukłak. Spokojnie napełnia swój i jej wodą, po czym mija leżącą bez słowa. - Zajmij się nią – rzuca na odchodnym i znika między drzewami.
Kazunaro, ciągle w głębokim szoku, robi parę kroków w stronę roztrzęsionej Anko. Ta z trudem podnosi pobladłą, wykrzywioną w grymasie nienawiści twarz.
- Spieprzaj – jęczy, a wolną dłonią sięga do buta i rzuca w niego kunai'em. Sztylet wbija się dwa metry od niego. – Spieprzaj i daj mi spokój. – Jej głowa opada na ramię, które bezwładnie leży na ziemi. – Zaraz wrócę – dodaje słabym głosem.
Zapada niezręczna cisza, a Kazunaro odwraca się na pięcie i rzuca się w pogoń za Itachim. Wściekłość, strach i coś jeszcze, jakieś dziwne uczucie piekące jego podświadomość każe mu dogonić go tak szybko, jak to tylko możliwe. Zaciska dłonie w pięści i szepcze przekleństwa pod adresem Uchihy.
- W co on, do cholery, pogrywa?!
- Itachi! – Dopada do niego i łapie chłopaka za bluzę. – Co ty do cholery robisz?!
- Puść mnie. – Ton jego głosu jest lodowato spokojny, a ich spojrzenia spotykają się i na chwilę pozostają w kontakcie. Szatyn nie reaguje, więc Itachi powtarza – Puść mnie.
Nie może nie posłuchać. Zwalnia uścisk, a Uchiha wygina usta w pogardliwym uśmiechu. I odchodzi bez słowa.
- Popierdoleniec – stwierdza Kazunaro, jednak nie ma odwagi, by powiedzieć coś więcej. Przełyka dławiącą go w gardle wściekłość i powoli rusza w stronę, z której przyszedł. Może i Anko rzeczywiście nie życzy sobie jego pomocy, ale on zdecydowanie nie chce przebywać w towarzystwie Itachi'ego. A tym bardziej w towarzystwie Itachi'ego i Shisui'ego.
Mya.
|