..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia

 

 

 

 

 

 

 

KONWENTY

 >SZUKAJ


>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago


Poprzez czas. Monsun II - FINAŁ



Od dłuższego czasu miał nieodparte wrażenie, że coś przeoczyli, o czymś zapomnieli, zajęci całkowicie Zealiańskimi machinami. Wyjaśniło się to w czasie jednej, krótkiej chwili.
- Co to?! - wykrzyknęła Leene, ale zanim zdołała skończyć, została brutalnie odepchnięta na ścianę przez generała, z ust którego usłyszała słowa, jakich nawet Magus używał nieczęsto. Usłyszała brzdęk metalu, potem nieprzyjemny dla uszu, wysoki zgrzyt, jakby coś pozostawiło rysę na kamiennej posadzce.
Generał zastąpił drogę kolczastej maszkarze, która zbliżała się w ich stronę, wydając złowrogie syki. Masamune upadł niemalże po przeciwnej stronie sali, przy zawalonym dokumentacją biurku.
- Jakże ten pomiot przeklęty tu trafił?! - wykrzyknął Glenn, pospiesznie wykonując kilka gestów koniecznych do rzucenia zaklęcia.
- Przypełzło - burknął Magus, oceniając jednocześnie sytuację.
Czary Glenna nigdy nie były zbyt wiele warte, a teraz nie mógł ryzykować rzuceniem potężniejszego zaklęcia - magiczne tarcze ochronne poczwary mogły w każdej chwili odbić zaklęcia, a wolał nie wyobrażać sobie konsekwencji, jakie przyniosłoby trafienie czymkolwiek w Leene.
Zaklął gdy zauważył, że stwór szykuje się do ataku i wysnuł szybko osłonę, która zapewniłaby królowej chociaż częściową ochronę, a następnie uskoczył. W samą porę, aby uniknąć płomieni buchających z paszczy potwora. Kamienne płyty, dotychczas utrzymywane w olśniewającej czystości przez służkę, pokryły się sadzą.
- Zabijże to!
- A przy okazji nas wszystkich! - odwarknął Magus, łowiąc kątem oka jakiś błysk. Na jego usta wpełzł gorzki uśmiech. W zasadzie...
Glenn wybił się wysoko w powietrze i odruchowo sięgnął do pasa, chcąc dobyć miecza, ale zreflektował się, że ostrze zostało mu wybite z ręki na samym początku. Wyklinając wszystko wokół zaczął rozglądać się za jakąkolwiek bronią, co dodatkowo utrudniała mu żabia fizjonomia - ruch głową w bok nie był możliwy. Wtedy dostrzegł błysk. Odskakując odruchowo zszedł z toru srebrzystej błyskawicy, która wbiła się w cielsko bestii niczym w masło. Rękojeść Masamune lśniła, odbijając ostatnie odblaski zaklęcia.
- Czy to już koniec? - zdołała wyjąkać Leene, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w znieruchomiałą bestię. - To już nie żyje, prawda?
- Na to wygląda. - mruknął Magus, zakładając ręce na piersi.- Ciekaw jestem, czy więcej tego się tu kręci, czy też przylazło samotnie, żebyśmy się zbytnio nie nudzili.
Glenn wpatrywał się w cielsko potwora, żeby w końcu podejść i wyrwać legendarne ostrze. Potrząsnął mieczem, by opadła z niego posoka, następnie odwrócił się w stronę Magusa.
- Podaj rękę. - polecił.
- Już odcinam.
- Przestań sobie żartować, wiem dobrze, że nie przepadasz za moim mieczem, ze wzajemnością zresztą - generał niezrażony stał ciągle przed czarownikiem.
Ten w końcu uległ, wyciągając niechętnie dłoń. Lenne zauważyła, że skóra Magusa była mocno zaczerwieniona, miejscami wręcz poczerniała, zupełnie jakby sam dotyk Masamune go palił.
Zaklęcie uzdrawiające sprawiło, że rana zaczęła się zmniejszać, by w końcu zniknąć, pozostawiając dłoń równie bladą, co przed walką.
- Nie spodziewałem się, że ujrzę cię kiedyś z tym akurat mieczem - generał położył dłoń na rękojeści broni, jakby upewniając się, że nigdzie nie uciekła.
- Sam się uparłeś, żebym zostawił kosę. - odpowiedział czarownik z kamienną twarzą. Z całą pewnością chciał dodać jeszcze jakiś złośliwy komentarz, ale ten akurat moment Leene wybrała sobie na utratę przytomności.
Stali i patrzyli, Glenn ze zgrozą i zatroskaniem, nie mając najmniejszego pojęcia, co wypada mu zrobić, Magus ze szczątkowym zainteresowaniem. Konstrukcja sukni zawsze w pewien sposób go ciekawiła, ale noszenie czegoś takiego musiało być szalenie niewygodne. A przynajmniej do takich wniosków doszedł widząc, wystające spod rąbka sukni, elementy, które potrafił nazwać tylko i wyłącznie rusztowaniem.

***

Siedział, bezczelnie trzymając obute nogi na ławie i leniwie obracając w rękach puchar z winem. Szlachetny trunek chlupotał cicho, uderzając o ścianki naczynia z rżniętego kryształu.
Kanclerz zacisnął zęby, powstrzymując się przed skomentowaniem takiego braku manier. W myślach wyklinał całą tę sytuację, która zmusiła go do znalezienia się właśnie tym miejscu, naprzeciwko jednookiego człowieka, który tytułował się przywódcą gigantycznych potworów. Jego szaty skrzyły się od klejnotów i złotych nici, które zdobiły rękawy misternymi wzorami, brązowe włosy opadały elegancko ufryzowanymi falami na plecy.
Gdy wrogie machiny znalazły się u bram, król Guardii wysłał go z poselstwem do tego człowieka, obawiając się zdrady ze strony Magusa. To nie byłoby nic specjalnego, czarnoksiężnik przecież już raz próbował podbić ziemie ludzi na czele mistycznych armii, więc i tym razem mógł spróbować zdobyć władzę, korzystając z nieprzyjemnej sytuacji w jakiej zostało położone królestwo.
Kanclerz uważał funkcję posła za zaszczytną. Zmienił zdanie, gdy kazano mu stać przed namiotem dowódcy, przez kilka godzin moknąc w deszczu. Gdy w końcu został łaskawie wpuszczony - nie zaproponowano mu posiłku, ani osuszenia się, nikt nie wskazał mu miejsca, na którym mógłby spocząć. A jednooki nie okazywał mu ani krzty szacunku należnej ludziom starszym, wręcz przeciwnie - patrzył z pogardą, niczym na śmierdzącego żebraka, który przez przypadek znalazł się w pobliżu i był dość niepokorny, aby mieć odwagę się naprzykrzać.
- Więc? - jednooki uśmiechnąć się kpiąco znad pucharu z winem. - Przysłali cię, abyś błagał o ustąpienie moich ślicznych zabawek spod waszego cuchnącego chlewu, który nazywacie zamkiem?
Kanclerz przełknął gorzkie słowa, pchające się na język, aby uderzyć w tego człowieka, który ośmielił się wygadywać tak okropne rzeczy.
- Powiedzmy, że się zgodzę. - mężczyzna ciągnął leniwie, przyglądając się lśniącemu pucharowi. - Co możecie mi zaoferować w zamian?
- Możemy ustalić cenę - powiedział kanclerz, znacznie ciszej i mniej pewnie, niż zamierzał. Zupełnie zaschło mu w ustach, ledwo mógł opanować drżenie od chłodu, przed którym nie chroniły przemoczone ubrania.
- Złoto, klejnoty. - prychnął jego rozmówca z irytacją odstawiając kielich na rzeźbiony stolik z drewna różanego. - Tego mam pod dostatkiem. Aby mnie zadowolić musicie zaoferować mi coś zdecydowanie bardziej wartościowego, coś, czego potrzebuję...
- Cóż to jest? - starzec rozkaszlał się. W tym wieku nie powinien stać na deszczu, to się źle skończy, był tego pewien. - Tęczowa Muszla?
- Interesujące, ale nie tego chcę. - jednooki mężczyzna odchylił się na krześle, zaplatając ręce na brzuchu. Klejnoty zdobiące jego palce zalśniły krwawo w blasku magicznych ogników, jakie oświetlały namiot. - Przynieście mi głowę waszej królowej. I tego płaza, którego nazywacie generałem. Mam z nim stare porachunki.
Kanclerz zbladł, wpatrując się z przerażeniem w jednookiego, niezdolny do wykrztuszenia choćby słowa. Zdawało mu się, że w złotawej źrenicy mężczyzny lśni coś straszliwego, znacznie bardziej nieludzkiego od Magusa i wszystkich Mistyków razem wziętych.
-A...ale jak to...? - wyrzęził w końcu, dygocąc na całym ciele. Czoło pokrywały mu gęste krople potu.
- Tak to. - mężczyzna zaśmiał się z pogardą. - To przecież niezbyt wygórowana cena. Dwa życia, za życie całego królestwa. Dam wam trochę czasu. Przemyślicie to i przyjdziesz jutro z gotową odpowiedzią.
Poseł skinął głową, niezdolny do czegokolwiek poza tym. Wychodząc z namiotu na rzęsisty deszcz odczuł ulgę.
Powlókł się powoli w stronę zamku, czując się bardzo, bardzo starym i chorym.

***

Zawsze starał się być dobrym władcą. Troszczył się przede wszystkim o losy swoich poddanych. Gdy trwała wojna z Mistykami nierzadko nie przesypiał nocy, długi czas spędzając nad mapami, aby znaleźć jakiś cudowny sposób na ocalenie swoich ludzi.
Wysłuchał uważnie kanclerza, zachowując kamienną twarz. Gdy wycieńczony starzec w końcu odszedł, długo siedział na tronie, opierając głowę na splecionych palcach dłoni myśląc intensywnie. W końcu wstał i podszedł do okna, jak gdyby szukając za nim rady na swoje problemy. Zauważył żonę, zmierzającą w stronę biblioteki. Obserwował ją uważnie, aż nie znikła w bramie gmachu. Uważnie i z namysłem.

***

- Oni chcą mojej śmierci - wyszeptała drżącym głosem. - Mój mąż wysłał kanclerza z poselstwem, a kiedy on wrócił... podsłuchiwałam.
Magus przewrócił oczyma, widząc winę wymalowaną na twarzy królowej, zupełnie jakby przed chwilą przyznała się nie do przykładania ucha do drzwi, a do romansu ze swoim generałem. Obecnym i poprzednim. Co i tak było tajemnicą Poliszynela.
- To akurat nie powinno cię niepokoić moja pani. - Glenn starał się zachować spokojny ton głosu.
- Ale przecież jeżeli nie umrę, to zaatakują zamek i miasta... - wymamrotała łamiącym się głosem.
- Jeżeli dasz głowę pod topór, to padnie znacznie więcej, niż jakiś tam zamek - prychnął Magus. - Kimkolwiek jest dowódca tych zabawek, ma takie same cele, co Lavos.
- Kanclerz mówił, że on nazywa się Dalton... - podsunęła królowa i jęknęła z przestrachu, widząc zmianę na obliczu Magusa.
Mężczyzna zacisnął ręce w pięści, po czym rozprostował palce niczym szpony, a w jego oczach zalśniła żądza mordu, jakby chciał rozszarpać jednookiego tu i teraz, nie uciekając się do magii. Kąciki jego ust uniosły się lekko, obnażając ostre kły, zupełnie jakby był jakimś drapieżnikiem. Glenn zastanowił się przez chwilę, czy czarownik zdaje sobie z tego sprawę.
- Co planujesz zrobić? - zapytał.
- Girlandę z jego wnętrzności. Będzie ładnie wyglądać na murze tego cholernego zamku. - wysyczał Magus.
Królowa Leene poczuła, że robi jej się słabo, gdy wyobraźnia podsunęła ten obraz.
- O machiny i obronę pytałem, nie o przyjemności, czarowniku. - westchnął generał.
- Się rozwali. - wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obchodziło.
- Gdyby to było takie proste. - burknął Glenn. - Nie chcemy ofiar, a spadające kawałki blachy tuż przy murach i w okolicy zamieszkałej przez ludzi nie są zbyt bezpieczne.
- Odeślę je dalej. Tak myślę.
- Tak myślisz? - podchwycił generał, przyglądając się podejrzliwie towarzyszowi. - To nie brzmi zbyt pewnie.
- W życiu nie widziałem, jak to powinno działać, a praktyka jest lepsza od ksiąg. - skrzywił się, jakby przełknął coś wyjątkowo gorzkiego. - Nawet nie wiem, czy zadziała. Jestem z rodziny królewskiej, ale wtedy jeszcze oficjalnie nie uznano mnie jako następcy tronu.
- Skoro ty byś nie mógł, to jakim cudem Dalton może? - Glenn zmrużył oczy w namyśle.
- Łączyły go z moją matką stosunki. - czarownik niechętnie wzruszył ramionami. - Spróbować zawsze można.
- Stosunki? - zamrugał Glenn, nie do końca rozumiejąc.
- Mam ci tłumaczyć? - zirytował się Magus, po czym, nie zwracając uwagi na otoczenie, powrócił do czytanej księgi.
- Kiedy planujesz spróbować je zawrócić?
Błękitnowłosy uniósł wzrok znad tomiszcza. W szkarłatnych źrenicach lśniły nutki złośliwej przekory.
- Jak podejdą.
Glenn westchnął ciężko. Dziwnie się czuł, polegając na kimś, kto powinien być jego największym wrogiem.

***

Lękliwie obchodzili go szerokim łukiem, wytrzeszczając oczy z wrażenia. A on, jak gdyby nigdy nic, spokojnie stał z założonymi na piersi rękoma, wpatrując się w monstrualną armię powolnie zacieśniającą krąg wokół zamku. Wraz z zapadnięciem decyzji o odmowie spełnienia żądań najeźdźcy obecność Magusa w zamku Guardii przestała być tajemnicą. Nieoczekiwany sojusznik, a właściwie jego tożsamość zaskoczyła wszystkich. Co nie znaczy, że uradowała - cieszący się złą sławą masowego mordercy i okrutnika czarnoksiężnik był ostatnią osobą, którą chcieli widzieć w swojej okolicy.
Magus uśmiechnął się kpiąco obserwując reakcje "dzielnych" strażników i obrońców królestwa, którym na sam jego widok zaczynały drżeć kolana. Mogli sobie warczeć i prychać, gdy znikał gdzieś czeluściach korytarza, mogli życzyć mu śmierci na tysiąc różnych sposobów, ale to nie zmieniało faktu, że bali się go. A strach wskazywał na pewną dozę szacunku.
Po zewnętrznej stronie muru zapanowało poruszenie. Monstrualne konstrukty z wizgiem i chrzęstem zmieniły pozycje, ustawiając się w równych odstępach. Między nimi krokiem pana i władcy świata kroczył statecznie Dalton. Szkarłatny, zdobiony klejnotami płaszcz niedbale narzucił na ramiona, pierścienie na jego palcach skrzyły się w nielicznych promieniach słońca, lękliwie wyglądającego zza chmur.
Glenn, nie trudząc się o przyozdobienie swojej zbroi jakimikolwiek orderami czy oznakami stanowiska zajął miejsce obok Magusa, śledząc jednocześnie poczynania oddziału kuszników. Kusza była dobrą bronią i, w przeciwieństwie do łuku, pociski z niej były w stanie przebić się nawet przez gruby pancerz, ale jej ładowanie zajmowało wiele czasu. Trudno było tego nie zauważyć jeszcze podczas ich wędrówki, Marle w takich chwilach popisywała się asortymentem słownictwa, jaki zdecydowanie nie przystoi księżniczce.
Lepiej więc było ściśle nadzorować działania oddziałów strzelniczych - najmniejsza strata czasu, jeżeli Magusowi się nie powiedzie, mogłaby kosztować życie ich wszystkich.
- Czy podjęliście już decyzję? - donośny głos Daltona bez trudu dobiegł ich uszu. Łatwo było się domyślić, że na twarzy mężczyzny znajdował się ironiczny, pełen pewności siebie uśmieszek, a jego umysł nawet nie dopuszczał myśli o tym, że można by mu się przeciwstawić.
- Owszem! - odkrzyknął generał, po czym dał sygnał do strzału. Pojedyncza strzała wbiła się kilka cali od stóp Daltona. - Oto nasza odpowiedź!
- Głupcy! - zarechotał ten, niezrażony. - Co wam da opór? W taki, czy w inny sposób, głowa waszej najdroższej królowej, za którą tak bardzo chcecie oddać wasze nędzne życia, znajdzie się w moich rękach!
Magus przewrócił oczyma, słysząc wyświechtane frazesy. Osobiście raczej opowiedziałby załodze obleganego zamku, co zrobi z ich wnętrznościami i czy zajmą one całe mury obronne. Najeźdźca powinien przerażać, a nie drażnić.
- Szczerze w to wątpię. - pomimo tego, że nie mówił głośno, jego głos zdawał się wypełniać każdy zakamarek i nieść się daleko po obozowisku otaczających zamek.
- Ty? - zaskoczenie Daltona wywołało na twarzy czarnoksiężnika kpiący uśmieszek. - Ale jak ty...
Mierzył go zimnym wzrokiem szafirowych oczu. Nie widział tego, ale czuł na sobie ciężar spojrzenia. Opanował się i dumnie uniósł głowę.
- Widzę, że oszukańczy prorok znalazł sobie nowe królestwo do zwodzenia? - zaczął, a w jego głosie po raz kolejny pojawiła się pewność siebie i nutka ironii. - Intrygujący sojusznik, ale wszystko na marne, nie jesteście w stanie zrobić nic, by oprzeć się...
- ...woli Lavosa? - prychnął Magus. - Nie bądź śmieszny, Dalton. Już raz został zniszczony, a teraz wraca z przeszłości, żałosny niczym zjawa, gotów zrobić wszystko, aby tylko zawrócić ścieżki czasu.
- Zapłacisz za te słowa. - wysyczał mężczyzna. Machiny ustawione za nim poruszyły się nieznacznie, długie korpusy pochyliły się ku ziemi, a w powietrze uniósł się wizg i turkot pracującej maszynerii. Konstrukty ruszyły, powolnie acz nieubłaganie zbliżając się do zamkowych murów.
- I co teraz zrobicie? - Dalton zaśmiał się z kpiną.

***

Uniosła głowę, przytrzymując dłonią kaptur. Jeden z jej towarzyszy odwrócił wzrok, jakby nie chcąc patrzeć na blizny, które słoneczne promienie bezczelnie uwidaczniały na jej bladej skórze. Tylko on i drugi, przysadzisty wędrowiec, również ze szczelnie zakrytą twarzą nie patrzyli na przemarsz mechanicznych bestii, które im bardziej się zbliżały, tym bardziej wydawały się olbrzymie. Wokół czuło się atmosferę lęku, mimo że panowała niemal absolutna cisza, przerywana tylko przez nieprzyjemne, obce odgłosy pracujących machin, zupełnie nieznanych ludziom.
- Gdzie leziesz? - szorstki głos Ozziego wyrwał go z zamyślenia. Gwałtownie podniósł głowę i omalże nie spadł mu kaptur. Dyskretnie go poprawił, chcąc jednocześnie zorientować się, co się dzieje.
Schala stała kilka kroków dalej, mierzyła Ozziego spojrzeniem lekko nieobecnych, jakby przesłoniętych mgłą oczu.
- Dokąd leziesz, zarazo jedna? - wysyczał przysadzisty mistyk, starając się nadać władnemu głosowi jak najbardziej ludzkie brzmienie. Gigantyczne konstrukty, gigantycznymi konstruktami, to wcale nie sprawiło, że ludzie nie mieliby ochoty widzieć ich martwymi tylko dlatego, że są inni.- Po to nas tu ściągnęłaś, żebyśmy patrzyli, jak zostaje z ciebie miazga, kiedy jeden z tych tam w ciebie wdepnie?
- Nic mi się nie stanie - odpowiedziała spokojnie, po czym, nagle, skuliła się, rozczapierzonymi palcami ściskając głowę.

***
Leene wpatrywała się z napięciem w rosnące figury machin cały czas zastanawiając się, czy było to dobre wyjście. Nie była zbyt chętna, jeżeli o umieranie chodzi, ale doskonale znała swoje obowiązki. Jej rolę stanowiło dbanie o poddanych, o ich dobro. Wprawdzie Glenn mówił, że...
Potarła z irytacją czoło. Od dłuższej chwili odczuwała objawy nadchodzącej migreny. Westchnęła ciężko, opierając głowę na dłoni i wbijając wzrok za okno. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że aby ją ochronić generał chwyciłby się każdego sposobu. Mógł po prostu skłamać.
Tylko dlaczego Magus potwierdzał jego wersję? Wcześniej uznałaby, że zależy mu na zagładzie ludzkiego królestwa, być może również na śmierci (możliwie bolesnej) tego człowieka, który dowodził straszliwą armią. Teraz nie była pewna.
Nerwowym ruchem roztarła skronie i zmarszczyła brwi. Nie mogła się skupić.
Rozmawiała z Magusem. Patrzyła w jego dziwne, zimne niczym lód oczy, widziała rękę zatrzymującą się wpół drogi do amuletu z wprawionym kamieniem równie szkarłatnym jak jego tęczówki, a w końcu dłoń, kurczowo zaciśniętą na rękojeści Masamune mimo, że mityczny miecz palił jego skórę żywym ogniem.
Potrząsnęła głową. Nie potrafiła go zrozumieć i nie zdołałaby nawet, gdyby miała go obserwować przez resztę swego życia.
Odwróciła gwałtownie głowę, słysząc jakiś głos, ale niczego nie zauważyła. Jednak coś słyszała. Cichutki szelest, który wzięła za objawy migreny przybierał na sile i zdawał się składać z jakichś słów, których ciągle jeszcze nie mogła uchwycić.
...us...e...je...
Nieświadomie uniosła dłoń ku szyi, na której wisiał medalion z pięknym, błękitnym kamieniem.

***

Glenn jeszcze chwilę temu miał szczerą ochotę szturchnąć Magusa, aby zaczął coś robić, cokolwiek, co by odegnało mechaniczne bestie od murów, do których ciągle się zbliżały. Uszkodzenie któregokolwiek z fragmentów będzie miało tragiczne skutki. Uchodźcy z okolicznych terenów schronili się na zamkowym dziedzińcu, pozostawiając wszystko, co mieli i udając się do jedynego miejsca, które kojarzyło im się z bezpieczną przystanią. Nie mógł pozwolić, aby cokolwiek stało się tym ludziom. Odwrócił się, ale kąśliwa uwaga, którą chciał wygłosić uwięzła mu w gardle. Magus stał z głową odrzuconą do tyłu, włosy rozwiewał mu wiatr, którego nie dało się odczuć na skórze, niewidzące spojrzenie skierował gdzieś w przestrzeń. Jego wargi poruszały się, wyszeptując jakieś niezrozumiałe, obco brzmiące słowa, sprawiające wrażenie dziwnie podniosłych i wielkich.
A jednocześnie gdzieś w jego głowie zaczął rozlegać się inny głos, ledwie szept, mamrotanie, z początku irytujące, z chwili na chwilę budzące coraz większy niepokój.
...us...al...e...je...
Zacisnął palce na rękojeści miecza, jakby miało mu to pomóc w odegnaniu strachu.

***

Dalton nie czuł się zbyt pewnie. To miał być łatwy podbój prymitywnego królestwa, ba! Mieli mu przynieść głowę swojej ślicznej królowej, oszczędzając mu fatygi. Tymczasem wypowiedziano mu wojnę, nie zgadzając się na, dosyć łaskawe przecież, warunki. A teraz jeszcze pojawił się ten prorok, który zajął jego miejsce u boku Zeal, a który okazał się podłym zdrajcą i doprowadził podniebne królestwo do upadku, a ich bóstwo, dostarczające im mocy aby w glorii i chwale władali ziemskim globem, bezczelnie zamordował, wraz z grupą sobie podobnych zbrodniarzy.
Uśmiechnął się pod nosem. Po to właśnie była mu mechaniczna armia. Pomimo tego, że niezwykle i uciążliwie hałaśliwa, miała jedną, wielką zaletę. Mogły nimi władać jedynie osoby związane z rodziną królewską. A tak się składało, że ani królowa, ani żadne z jej dzieci nie przeżyło zagłady Zeal, władza więc przechodziła na niego.
Był tak szalenie pewny siebie, że kiedy poczuł pierwsze szarpnięcie, a gdzieś w głębi jego czaszki zaczął odzywać się uporczywy szept, zupełnie to zlekceważył. A kiedy uczucie nasiliło się, było już za późno.
Zatoczył oczyma dookoła, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje, a wtedy pierwsza z maszyn zamarła w bezruchu. Uniósł głowę, gdy ucichły mechanizmy dwóch kolejnych.
Na murze, tuż obok tej obrzydliwej ropuchy stał prorok, jego włosy, które jakby dla kpiny zafarbował na kolor, jaki wolno było nosić jedynie członkom rodziny królewskiej rozwiewał wiatr...
Zamrugał. Nie czuł na skórze jakiegokolwiek powiewu. I wtedy zrozumiał, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
- Ale jak to...?! Przecież ty nie masz prawa, przecież ty...! - wykrzyknął zdjęty grozą.
A wtedy, dotychczas jedynie szepczący głosik odezwał się pełnią swych sił, zagłuszając wszystko wokół, sprawiając, że przed oczyma zawirowały mu ciemne plamy.
JANUS ZEAL NIE ŻYJE
Dalton roześmiał się histerycznie, gdy te słowa wyryły się w jego umyśle, tak niesamowicie podobne do tego, co chciał powiedzieć. Ale to nie było już ważne. Przegrał i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jego pan już raz został pokonany, a bez wsparcia potężnych sił, które miały zająć jego podłych morderców niewątpliwie przegrałby po raz kolejny. Dalton ostatkiem sił odepchnął od swego umysłu uporczywy atak wciąż powtarzających się tych samych słów, jakby cudem ocalały Zealiański książę w ogóle nie panował nad mocą jaką wyzwolił... oczywiście, że nie panował! Gdzie niby miał się tego nauczyć? To i tak cud, że konstrukty nie pogrążyły się w morderczym szale albo nie rozpadły na części. Tylko krew umożliwiła mu odebranie kontroli nad niszczycielską armią. Dalton nie raz przeklinał rodzinę królewską za sprowadzenie zagłady na Zeal. Teraz miał kolejny powód, by jej nienawidzić.
Rozejrzał się dyskretnie, szukając najlepszej drogi odwrotu. A wtedy ujrzał ją.
Powinna być martwa, jeszcze bardziej od swojego brata, tymczasem żyła i miała się dobrze, najwyraźniej przystając do obmierzłych istot, które tutejsi nazywają Mistykami. Wystarczającym dowodem na to były dwie nieludzkie postaci tuż obok niej.
Też go zauważyła, wiedział o tym dobrze. Przystanęła, zupełnie zesztywniała. Pewnie zbladła, jakby zobaczyła ducha, ducha bardzo odległej przeszłości.
Ale ruszyła w jego stronę; uśmiechnął się ironicznie, na widok jej miny, jakby zaciśnięciem zębów chciała dodać sobie odwagi.
- Dlaczego to robisz?
Wybuchnął śmiechem, słysząc desperację w jej głosie.
Zmarszczyła brwi. Nie dlatego, aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu, ale aby widzieć coś więcej niż tylko rozmywające się plamy. Świat wydawał się być gdzieś daleko, tak strasznie nierealny i niewyraźny, jak gdyby obserwowała go przez źle skrojone szkło teleskopowe. Prawdziwy był tylko gniew w jej wnętrzu, palący trzewia żywym ogniem, huk płomieni w uszach i uczucie zniewolenia, które tylko podsycały furię.
Czuła zapach palonego bursztynu, gryzący dym i cierpki smak metalu.
- Zeal upadło. - Czy można usłyszeć burzę w czyimś głosie? Trzaskające pioruny, wicher wymuszający na drzewach złożenie pokłonu do samej ziemi, siekący, bezlitosny deszcz? Melvin zacisnął zęby, odwracając wzrok. Jeżeli można było... nie chciał słyszeć burzy w jej głosie, nie chciał wyczuwać wewnętrznego ognia furii, który mogła ugasić tylko krew.
Trawa u jej stóp pokryła się szkarłatem.
Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, przekroczyła krwawy ochłap, który jeszcze chwilę temu śnił o potędze, po czym ruszyła w stronę zamku. Po wysmukłych palcach ręki, na której kiedyś (jakże dawno!), wyryła kawałkiem szkła imię, którego nie chciała zapomnieć, ściekały szkarłatne kropelki, spadające rubinami na darń.
Pamiętała!
Melvin, widząc oddalającą się sylwetkę, ruszył śladem dziewczyny, starając nie patrzeć na trawę pokrytą oleistymi plamami krwi, za sobą słyszał przynoszące ulgę utyskiwanie Ozziego, które zostało jedyną normalną i niezmienną rzeczą na świecie.

***
Strażnicy rozstąpili się przed nią bez słowa, widząc w jej oczach coś, czemu nie ośmieliliby się przeciwstawiać. Błękitne włos falowały, gdy wspinała się po schodach wiodących na blanki, zdawało się, że rozsiewając ciężki, a jednocześnie rześki zapach burzy.
Nie zwrócili uwagi na dwóch mistyków podążających za dziewczyną, ciągle pogrążeni w głębi tak zdumiewająco zwyczajnych szaro-zielonych oczu.

Gdy Melvin dotarł na szczyt, zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech, który jeszcze przed chwilą tak desperacko próbował złapać. Stali twarzą w twarz z postaciami, które do tej pory znane mu były jedynie z kart ksiąg historycznych. Złotowłosa królowa Leene, przyciskająca dłoń do ust w geście przerażenia, żabi generał z lśniącym ostrzem Masamune w ręku. I Magus. Błękitne włosy opadające kaskadą na plecy, skryte pod płaszczem barwy krwi. Zaciśnięte w wąską kreskę usta na bladej, jakże arystokratycznej twarzy, pośrodku której lśniły szkarłatne oczy.
Zupełnie jakby odbijało się w nich światło umierającej gwiazdy - przeszło mu przez myśl. Przełknął ślinę, instynkt odziedziczony po przodkach ostrzegał go, nakazywał ucieczkę. Został jednak, obserwował.
- ... Ozzie?! - wydusił w końcu Glenn. Początkowo chciał jakoś skomentować pojawienie się Schali, ale nie był w stanie zmusić swoich ust, by nadały kształt jakimkolwiek słowom.
- Po co mu miotła? - zapytał obojętnym tonem Magus, jakby pojawienie się poszukiwanej od tak dawna siostry nie zrobiło na nim jakiegokolwiek wrażenia.
- Nie, nie! - wykrzyknął Melvin, po czym speszył się, gdy cała uwaga zwróciła się w jego stronę. - Znaczy Ozzie, ale nie ten... on jest z nim tylko... eee... spokrewniony!
- Jeżeli ten powie, że jest spokrewniony z Fleą, to zacznę się śmiać - skomentował żabi generał. Gdy dostrzegł niechętne skinienie głową z jego gardła wydobyło się źle ukrywane parsknięcie. Po chwili jednak spoważniał.
Magus ruszył do przodu, najpierw jeden krok, potem następny. Jego twarz była równie nieodgadniona jak zwykle.
Spojrzenie szkarłatnych oczu na moment spotkało się z wejrzeniem szarozielonych.
Delikatny podmuch towarzyszył powiewającemu w rytm jego kroków, płaszczowi. Coraz bliżej i bliżej, a w końcu tuż obok. Szedł dalej, minął ją, nie zaszczycił spojrzeniem potomka Ozziego dzierżącego miotłę niczym tarczę, która miała go uchronić przed zdradzieckim władcą mistyków, ani Melvina, którego wzrok wędrował za nim.
Zapadła grobowa cisza.
- Dlaczego... on to zrobił? - zapytała w końcu Leene zająknąwszy się lekko. - To jego siostra, mówiłeś, że szukał jej tyle czasu.
- I znalazł. Albo ona znalazła jego. - powiedział Glenn, wyćwiczonym gestem chowając miecz do pochwy. Dawało to chwilę czasu, żeby poukładać myśli, ułożyć je w odpowiednie słowa. - Szukając zmienił się. Widać to, szczególnie teraz, gdy kontrast...
- Jesteśmy tacy sami - przerwała mu Schala spokojnym głosem, zakładając ręce na piersi i spoglądając z blank gdzieś w dal, jakby spodziewając się, że dostrzeże oddalającą się postać.

Ched.

komentarz[4] |

Komentarze do "Poprzez czas cz.5 - Monsun II"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Viol
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl


>POLECAMY!


      Sonda
   Aktualnie nie jest prowadzona żadna ankieta.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

      Top 10

      Statystyki
mieszkańcy online:

wędrowców: 0

      ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.692075 sek. pg: