Hatsukoi Limited
Różne mogą być powody sięgania po mangi. Jedni ślepo podążają za autorem, inni ślinią się nad yaoi, jeszcze innym się po prostu nudzi. Ja przeczytałem "Hatsukoi Limited", gdyż... spodobała mi się okładka. Nigdy nie zrozumiem swoich kryteriów przy wyborze mang...
"Czy byłeś kiedyś zakochany?" - No tak, czego mogłem się spodziewać po dziewczynie w mundurku na okładce... Już od pierwszych stron przekonać możemy się o tym, że manga ta to szkolne romansidło, jakich wiele. Arihara Ayumi to jedna z tych dziewczyn, które marzą o chwili, w której przyjmą oświadczyny. Jak w różnych mangach, tak i tu działa zasada "mówisz i masz" - wychodząc zaraz ze szkoły w gronie przyjaciółek trafia na prawie dwa razy większego od niej licealistę, którego postura i zachowanie jednoznacznie odstraszają Ayumi. Olbrzym jednak nie przejmuje się popłochem, którego jest powodem. Szybko wyciąga i wręcza... liścik miłosny. Rozwój tej tragikomicznej sytuacji będziemy oglądać przez cały rozdział...
Wedle zapewnień osób, które czytały wersję obcojęzyczną mangi dalej będziemy mieć do czynienia z akcją, która ma się wyraźnie skupiać także na bohaterach drugoplanowych, wykorzystując jednocześnie tych, którzy mieli swoje pięć minut. Takie posunięcie jest świetnym rozwiązaniem, gdyż wszystkie dziewczyny nie mają na początku mangi wyraźnie zarysowanych charakterów i praktycznie każda może być główną bohaterką w rozdziale jej poświęconym. Druga strona takiej konstrukcji postaci to normalność, a raczej przeciętność bohaterek. Nie wyróżniają się praktycznie niczym, są przez to bardzo realistycznie, a pomimo tego akcja jest ciekawa. Jak się okazuje specjalne moce czy wyjątkowość charakteru nie muszą być gwarantem dobrej mangi. Także jak najbardziej prawdziwie wyglądają przemyślenia postaci. Dylematy, przed jakimi staje Ayumi nie wydają się specjalnie obce. Bardzo szybko można wczuć się w jej problemy, nawet jeśli nie są one specjalnie skomplikowane.
strony: [1] [2]
|