Marsz powrotny miał wręcz szaleńcze tempo. Gabin ciężko dyszał, usiłując dotrzymać kroku generałowi. Całe szczęście, że wyszli na gościniec i przynajmniej lżej się szło, nie potykając się notorycznie o korzenie. Zdążali prosto w stronę mostu, z rzadka zatrzymując się po drodze.
- Nadal nie jestem w stanie zrozumieć, generale - powiedział, oglądając się za siebie - dlaczego ocaliłeś życie tego podłego czarnoksiężnika i jeszcze puściłeś go wolno.
- Jego osoba, ku memu zdumieniu, okazuje się być przydatną - wymamrotał generał, nie oglądając się nawet na towarzysza.
- To Magus! Przywódca Mistyków, wróg wszystkich ludzi! - wykrzyknął młody rycerz. - Śmierć Cyrusa już nic dla ciebie nie znaczy?!
- Nie mieszaj do tego Cyrusa! - ryknął żabi rycerz, obracając się gwałtownie. - Pojęcia nie masz, myślą nie jesteś w stanie ogarnąć, co się dzieje i co się może stać w najbliższym czasie!
Gabin zacisnął zęby i, nim się opamiętał, wysyczał najstraszniejszą obelgę, jaką można było skierować ku któremukolwiek z rycerzy Guardii.
- Zdrajca! Wszystko, co opowiadałeś o wyprawie z Sir Crono... to wszystko były kłamstwa!
- Bacz na słowa - przestrzegł go pozbawionym emocji głosem Glenn.
- Czarnoksiężnik miał być martwy, a oto własnymi oczyma widziałem, jak chodził po świecie i jeszcze rozmawiał z tobą, jak ze swoim! Nie jesteś godzien, by nosić to ostrze, Cyrus by...
Przerwał tyradę dysząc głośno, zabrakło mu tchu.
Po chwili ciężkiego, skrzącego od napięcia milczenia żabi rycerz powiedział cicho:
- Masz rację, nie jestem godny nosić tej klingi u pasa. Nie wiem, czy Cyrus byłby w stanie zrozumieć, ale... czasami po prostu koniecznym jest zjednoczenie sił chociażby z największym wrogiem, aby stawić czoła daleko większemu niebezpieczeństwu niż jesteś w stanie ogarnąć wyobraźnią.
- Co może być groźniejszego od tego czarownika? - prychnął młodzian, odzyskawszy w końcu oddech.
- A chociażby to, co widziałeś na owej polance, co prawie utrupiło czarownika.
- Byłoby utrupiło, gdybyś nie poszedł mu z odsieczą!
- Właśnie - przerwał mu generał zanim rozpoczęła się kolejna tyrada. - A Magus jest jedyną osobą, która może powiedzieć o tej bestii coś więcej niż jakikolwiek żyjący dzisiaj człowiek.
- Przecież zabiłeś potwory.
- Gdyby tu tylko o zabijanie potworów chodziło - westchnął ciężko - to wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.
***
Melvin syknął, gdy znachor zacisnął bandaż na jego ramieniu. Ozzie spojrzał na niego z kpiną. Jego nieodłączna miotła stała skromnie oparta o ścianę w kącie izby.
Spojrzał w bok, nie chcąc nikomu patrzeć w oczy. W głębi duszy Melvina kiełkowało przeświadczenie o własnej beznadziejności. Gdy zaatakowały ich cieniste potwory okazał się znacznie mniej przydatny od spasłego i z pozoru tylko powolnego Ozziego, nie wspominając o Schali, której magiczne moce obudziły się na dobre. Jakby nie dość tego, bezmyślnie zagapił się i teraz mógł tylko przeklinać siebie i swoich przodków. A ramię piekło niemiłosiernie.
- Czy... domyślacie się, kiedy jesteśmy? - spytała cicho dziewczyna, gdy medyk zostawił ich samych.
- Nie mam nawet pojęcia, gdzie jesteśmy, ludzka dziewczyno - burknął Ozzie. - Ani dlaczego twój lud nie wyrżnął nas razem z tymi... czymkolwiek to było.
- Czyli jesteśmy przed konfliktem ras - Melvin z trudem powstrzymał chęć wzruszenia ramionami. - Ciekawe, jak dawno. Wygląda na to, że ludzie żyją jeszcze w tej okolicy, czyli Guardia jeszcze nie powstała.
- Ludzie? Na ziemiach Mistyków? - wykrztusił Ozzie, wybałuszając w zdumieniu oczy.
- A to mnie wypominałeś ignorancję - uśmiechnął się Melvin; miał nadzieję że kpiąco. Chociaż nawet przed lustrem (kiedy już postanowił w nie zerknąć) niezbyt mu to wychodziło. - Ziemie należące do ludzi zostały zasiedlone później, kiedy tu zrobiło się zbyt ciasno. Potem coś się popsuło w okolicy Mediny i... - skrzywił się, zerkając niepewnie w stronę Schali - wszyscy ludzie po tej stronie morza zostali wyrżnięci w pień.
- Mądra decyzja - podsumował Ozzie, łypiąc szyderczo na dziewczynę.
- Ty byś się tak nie cieszył - wymamrotał Melvin, spoglądając przez okno i marszcząc z niepokojem brwi. - Bo może się okazać, że zaraz nasi jakże wspaniali praprzodkowie wyrżną nas razem z tymi właśnie ludźmi, którzy przed chwilą ocalili twój zadek.
Ozzie prychnął i nachmurzył się. Wizja śmierci w pogromie (jakże słusznym!) ludzkich osadników niezbyt przypadła mu do gustu. A ratować żadnych ludzi nie miał najmniejszego zamiaru.
- Nie powinniśmy niczego robić, prawda? - Schala wypowiedziała największe życzenie spasłego Mistyka na głos. - Nie powinniśmy interweniować, prawda?
- Nie - Melvin powoli pokręcił głową, a Ozzie z trudem pohamował tryumfalny uśmiech wpełzający na usta. - Interwencja mogłaby poważnie zmienić historię i coś by się stało.
- Co? - zapytała, zwieszając ponuro głowę. Włosy zasłoniły jej twarz, w słabym świetle kaganka wydawały się być matowe. - Co się może stać, oprócz wywołania fali, która pochłonie coraz więcej i więcej istnień?
- Nie mam pojęcia - pokręcił głową w zamyśleniu, po czym spojrzał w stronę Schali, tknięty nagłą, niepokojącą myślą. - Twój brat... dla nas też jest przeszłością. W przyszłości.
Parsknął nerwowym śmiechem, nie potrafiąc odpowiednio dobrać słów.
- W każdym razie... - zaczął po raz kolejny. - Czy to też może zmieść setki istnień z ziemi?
- Może - skinęła głową, płomień w kaganku zamigotał, rzucając podłużne, chwiejne cienie na ich twarze. - Ale choćbym miała spalić świat cały...
- Wy, ludzie, od zawsze żyjecie bajką - prychnął Ozzie. - I chyba dlatego tak nie znoszę waszego gatunku, ludzka dziewczyno. Dla kaprysu potraficie zniszczyć wszystko, co tylko możecie ogarnąć wzrokiem, własne pragnienia uznajecie za ważniejsze od losów świata. Rzucacie własne i cudze życie, jakby to były nic nie warte śmieci i jeszcze wierzycie, że wszystko skończy się dobrze, jak w jakiejś cholernej opowiastce dla dzieci. Rzygać mi się od tego chce.
- Byle nie w izbie - burknął Melvin.
- On ma trochę racji - uśmiechnęła się kpiąco, jakby szydziła z samej siebie. - Urodziłam się w baśniowej krainie i pomimo tego, że ona dawno upadła, to nadal tkwię głęboko w śnie o królestwie ponad chmurami.
- I będziesz śnić dalej - dodał cicho Melvin starając się zrozumieć. Ozzie milczał, jakby doszedł do wniosku, że tej dwójce już nic nie pomoże.
- I będę śnić dalej - powtórzyła jak echo - a razem ze mną cały świat.
- Aż w końcu wszyscy w tym śnieniu potopią się we krwi - podsumował grobowym tonem Ozzie.
***
Nie zamierzała pozostawić spraw samych sobie. Wizja nadchodzącej rzezi nie opuszczała jej myśli i nigdy nie byłaby sobie w stanie wybaczyć, gdyby chociaż nie próbowała jej zapobiec. Wystarczająco wiele upadków widziała, by przyglądać się kolejnemu.
Maszerowała spiesznie przez pogrążone we śnie miasteczko prymitywnych, drewnianych chat, szukając...
Nie była dokładnie pewna czego. W jej myślach pojawił się obraz blondwłosej kobiety dzierżącej pochodnię. Silna wojowniczka... czy oni wtedy nie przyszli w towarzystwie podobnej dziewczyny? Nie potrafiła sobie przypomnieć, działo się zbyt wiele, by zdołała ogarnąć wszystkie szczegóły.
- Nie powinnaś chodzić po nocy.
Schala odwróciła się gwałtownie, szukając wzrokiem osoby, której głos wyrwał ją z zamyślenia. Kobieta o blond włosach i oczach w barwie przejrzystego nieba.
- Przeziębisz się - na jej twarzy pojawił się uśmieszek, który dziewczyna nieśmiało odwzajemniła.
- Szukałam cię.
- Mnie? Czego chciałaś ode mnie, Mistyczko? - przekrzywiła głowę, mierząc ją uważnym wzrokiem.
- Nie jestem Mistyczką.
- Nie? - otworzyła szerzej oczy w zdumieniu. - Masz niebieskie włosy. I używałaś magii. Ludzie nie używają magii.
- Czasami dzieją się rzeczy, które nie powinny się zdarzyć - westchnęła.
Kobieta skinęła poważnie głową, rozumiejąc. A przynajmniej udając, że rozumiała.
- Dlaczego mnie szukałaś?
Schala przełknęła ślinę i przygryzła wargę. Odetchnęła głęboko. Być może w tej chwili historia ulegnie poważnym zmianom. Lub nie. Coś ją musiało tu przygnać, musiały zaistnieć jakieś powody... Gdy przymknęła powieki raz jeszcze ujrzała scenę, jaka rozegrała się po obudzeniu Lavosa. Złowrogi kształt bestii za jej plecami, poświęcenie Crono. I w końcu błękitny klejnot, lśniący nieopodal blaskiem, który tak dobrze znała. I drugi, bliźniaczy, który ściskała kurczowo w dłoni.
- Ludzie i Mistycy nie darzą się teraz przyjaźnią, prawda? - zaczęła.
- Ląd nie wyżywi wszystkich - kobieta wzruszyła ramionami. - Ale tobie to jakoś nie przeszkadza.
Schala uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.
- Na zachód stąd jest inny ląd. Zbierz ludzi i wypłyń.
- Skąd wiesz? - zmarszczyła gniewnie brwi. - Nikt nie wypływał zbyt daleko w morze, to niebezpieczne. Łatwo się zgubić.
- Nie zgubicie się - zapewniła Schala z głębokim przekonaniem. - To się nie stanie.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem - odgarnęła włosy, starając się, aby jej ruch nie wyglądał zbyt nerwowo. - Jestem człowiekiem i używam magii. I wiem.
- Znasz przyszłość? - blondynka otworzyła szerzej oczy, jej twarz wyrażała niedowierzanie.
- Nie do końca. Wielu rzeczy nie wiem, ale... znajdziecie ląd. - tknięta nagłym impulsem zdjęła z szyi naszyjnik, z którym nie rozstawała się od najmłodszych lat. Klejnot wprawiony w najrzadszy z metali zalśnił w nikłym świetle. - Weź to. Kiedy już będziecie po drugiej stronie morza... przekażesz to swojemu dziecku, swojej córce, a ona własnej, aż czas nie zatoczy koła.
Kobieta jęknęła i cofnęła się o krok, wpatrując w twarz Schali.
- Skąd...?! - jej ręce bezwiednie powędrowały w stronę brzucha.
Dziewczyna zamrugała. Nie spodziewała się tego, że przypadkowo wspomniane dziecko miało się pojawić znacznie szybciej, niż myślała. Ale traf można wykorzystać. Ciągle trzymała naszyjnik, wyciągając zachęcająco dłoń.
- Skoro to wiem, to możesz przyjąć, że o lądzie wiem w taki sam sposób. I o tym, że dopłyniecie.
Błękitny kamień błysnął w rękach kobiety, jej palce z namaszczeniem pogładziły chłodny metal. A gdzieś w oddali wiatr zaczął nucić pieśń żałobną.
strony: [1] [2] [3] [4]
|